Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/273

Ta strona została przepisana.

okropnie nieprzyjemne, bo nie dały się wkońcu ukryć... No, chyba wiesz, co mam na myśli. Ale pocieszam się tem, że nie jestem pierwszą panną, którą to spotkało, gdy szło o przedstawienie u dworu.
Słowem, byłam chora i o podróży niewiele ci mogę donieść. Jedno tylko. Pokłóciłam się z Fürstem. Twierdził on, że królestwo poszukuje po wszystkich krajach pieniędzy, by się ubezpieczyć przeciw niższym klasom. To, zda mi się, rzecz niesłychana! Czyż królestwo po to istnieje, by siebie bronić? Sądzę, że zadaniem jego jest właśnie obrona klas niższych i to wyraźnie powiedziałam. Zaraz mi zaczął papa docinać szkołą, związkiem i nauką historji Karen Lothe... wszak prawda... sama słyszysz jego słowa? Fürst zapytał wtedy, kto będzie bronił bogaczy. Odparłam, że się obronią sami, a w każdym razie brzydkoby było z ich strony, gdyby zdradzili klasy niższe! Prawda?
O, Boże! Jakże piękny jest Oresund! Gdyśmy go przejechali (zapomniałam napisać, żeśmy przybyli do Helsingör koleją)... oto widzisz, co się ze mną dzieje... Nie... wykreślę lepiej wszystko! Inaczej nie dojdę do końca. Papa wezwał mnie dziś rano, bym mu towarzyszyła... zaraz dowiesz się poco.
Zaczynam od zamku, który widać od strony sundu. Prześlicznie położony, ale nie tak wielki, jak powiadają. Potem przyjechaliśmy do Helsingborgu. Tam... oniemiejesz chyba ze zdziwienia... oczekiwał nas powóz królewski. Papa i Fürst udawali, że to niby nic, ale pewna jestem, że byli, jak ja, zaskoczeni. Powóz był zresztą podobny do każdego powozu. Ale widzisz... liberja... w tem rzecz cała!
Ogarnął mnie wielki strach. Cóż się teraz stanie? Mimo że pogoda była śliczna, musiałam przed wsia-