Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/29

Ta strona została przepisana.

inne, potrzebne materjały. Pan Maks zbierał pieniądze, a czynił to tak, jakby nieprzyjaciel zagarnął miasto i wyciskał zeń kontrybucję, lub puścił z dymem. Obliczywszy to, co sam dać musiałem, nie wiem doprawdy, jak tego zdołałem dokonać. Był to człek straszliwy. Baczył na każdy statek, wpływający do portu, wczesnym zaraz rankiem i parę razy w ciągu dnia zachodził do gospody, a wszyscy przybywający musieli się opłacać sowicie. Kogo dostał w ręce, kobieta, czy mężczyzna, musiał dawać na budowę kościoła.
Źle na tem wyszła, zwłaszcza, Sara Andersen, wdowa, utrzymująca zajazd dla przejezdnych żeglarzy. Widząc, że ksiądz nadchodzi, ostrzegała swych gości i kryła ich na strychu i w piwnicy, bowiem żaden nie mógł się oprzeć perswazjom i groźbom pana Maksa. Tak się zdarzyło Henrykowi Arendtowi z Lubeki. Przybył on do miasta w sprawie okrętu, zrabowanego przez korsarzy i tu sprzedanego. Znał dobrze z dawnych czasów pana Maksa, to też schował się na strych. Atoli pan Maks, przywykły do takich sztuczek, polazł za nim, że zaś był nader ciężki, zawaliły się pod nim schody. Spadł na dół i utkwił w gruzach. Wytoczono Sarze Andersen wielki proces i musiała, miast bogatego Henryka Arendta, zapłacić ogromną sumę. Arendt nie chciał zwrócić pieniędzy, wykręcał się, aż wreszcie biedna wdowa straciła wszystko do grosza, o czem mi sama ze łzami opowiadała.
Wymieniona wdowa, Sara Andersen zmarła zresztą jednego dnia z panem Maksem. Nieraz nad tem dumałem, pragnąc odkryć, jak i w wielu innych rzeczach, przedziwne drogi boże. Ale nie byłoby dobrze, gdybyśmy, marni ludzie, wszystko wiedzieli.