Był w mieście i miał wrócić dopiero za godzinę.
Po chwili zjawił się Karol Wangen. Z wielką powagą przykazał ciszę, odprawił dzieci i zabrał biedną matkę do siebie. Tam siedziała przez godzinę, wywnętrzając się do woli. Narzekała to na Torę, to pijaka męża, to na nędzę, aż wreszcie wróciła, cicho płacząc, do domu, ze stu koronami w kieszeni.
Szkoła przypominała kurnik po wizycie lisa. Któż tego nie widział?. Kury latają z wrzaskiem przeraźliwym po ścianach, oknach, drabinach, aż pospadają oszołomione i wyczerpane. Potem biegają po ziemi, rozbijając się wzajem o siebie i gdacząc zawzięcie. Chociaż niebezpieczeństwo minęło, nie mogą się uspokoić. Co która przestanie, druga zaczyna na nowo, niecąc strach w innych i trwa to dalej, bez końca.
Wreszcie zaczyna się czyszczenie piór, potrząsanie skrzydłami i... wszystko wraca do dawnego trybu.
Szkoła nie mogła się jednak uspokoić przez cały dzień. Wstrząśnienie było zbyt silne i zagrażało niebezpiecznemi następstwami.
Jakaż radość ogarnęła miasto! Ileż padło docinków, drwin, ileż się naśmiano po sklepach, kantorach, ulicach i w porcie! Nie mówiono o niczem innem.
Tłumy zaległy port w kilka dni później w chwili powrotu pani Rendalen. Na powitanie stawiła się licznie ludność, przeważnie męska. Pochwycono w szkole wiadomość, że wraca w niedzielę popołudniu, i nikt nie mógł użyć lepiej wolnego czasu, jak patrząc na powrót tej wielkiej persony po przegranej bitwie. Skandal, któremu kres położyć chciała swą podróżą, stał się głośnym nietylko w mieście, ale całym kraju.
Tomasz przybył po matkę bryczką, ale ledwo mógł się przecisnąć. Nora, Tinka, Anna i kilka innych
Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/308
Ta strona została przepisana.