Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/31

Ta strona została przepisana.

czał i wygłaszał donośnym głosem egzorcyzmy i kazania przeciw duchom. Nie pozwalał też zamykać okien, niemi duchy wypędzając. Ale pod oknami stały straże, gdyż obawiano się, że sam wyskoczy. Mieszkańcy miasta słyszeli te kazania i wydawało się wszystkim, że z kimś walczy. Rozeszło się po mieście, iż pan Maks toczy bój z szatanem, który mu nasyła duchy. Dodawano też, że widocznie szatan pomagał mu dotąd we wszystkich, dotychczasowych, szczęśliwych przedsięwzięciach, był mu sprzymierzeńcem, teraz zaś przychodzi go zabrać, ale pan Maks chce okpić szatana. Walczyli tak co sił, dniem i nocą, a pan Maks musiał się mieć ciągle na baczności przed podstępami wroga. Całe miasto wylęgało na plac targowy i aleję, nadsłuchując, a wszyscy drżeli ze strachu. Posyłano na wszystkie strony po księdza, ale żaden iść nie chciał z pomocą, przeto panu Maksowi zbrakło słowa bożego w tej straszliwej walce z piekielną mocą.
Pewnej nocy rozbłysły wszystkie okna dworzyszcza tak jasno, jakby wybuchł pożar. A właśnie szedł aleją Anders z pod ratusza, zwany też Anders Czerwonos. Słyszał ochrypły krzyk biedaka, dostrzegł ogromną łunę nad domem, a pośród niej zobaczył djabła, siedzącego okrakiem na dachu, tuż nad komnatą pana Maksa. Usłyszał też najwyraźniej słowa: — Teraz musisz iść, Maksiu!
Anders, przerażony straszliwie, zawrócił do miasta, dopadł placu targowego i tam, z wrzaskiem wielkim opowiedział stróżom nocnym, co widział i słyszał. Napadło go takie samo szaleństwo, jak Maksa, i został zamknięty.
Wszyscy czekali na wynik, pewni, że zwycięży djabeł. W samej rzeczy zakończył pan Maks życie dnia