Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/340

Ta strona została przepisana.

się, wyszedłszy z powozu, nowożeniec w towarzystwie szwagra swego, konsula Wingarda. Z drugiego powozu wysiadło kilku oficerów marynarki i cywilnych. Jednym z nich był Francuz Doesen. Wszyscy zgrupowali się wkoło pana młodego.
Urządził on tak wszystko, by mógł kroczyć środkiem tłumu jako triumfator, podziwiany przez jednych, budząc zawiść lub złość innych. Ale nie miał, zaprawdę, miny triumfatora, widać to było na pierwszy rzut oka.
Trząsł nim śmiertelny strach. Tora nie pokazała się, nie przysłała wieści, ni listu. Ani ona sama, ani żadna z jej przyjaciółek nie zbliżyła się nawet do domu Englów. Wróciła nie poto więc, by Mile podmówić, lub przestraszyć. Pocóż tedy przybyła? Co oznaczała pogróżka Tomasza?
Niebezpieczeństwo czaiło się na drodze do kościoła. We wnętrzu broniła go świętość miejsca i powaga czcigodnego kapłana. Ale tu... Spojrzał ku szkole, ale to była omyłka. Nie tam, ale tu mogła się przed nim zjawić owa dama, albo ktoś z jej przyjaciół. Zresztą, nietylko Tora wzbudzała w nim strach.
Patrzył badawczo z pod powiek, ogorzała twarz jego przybrała całkiem wygląd koci. Co krok mogło nań coś spaść. Jeśli nie jemu zresztą, to tej, która szła za nim. Wszędzie dostrzegał połyskliwe i bystre spojrzenia. Rozglądał się, ale nigdzie nie było oczu, którychby się miał obawiać.
Postawił właśnie nogę na pierwszym stopniu schodów kościelnych, gdy stojący w drzwiach marynarz postąpił i rzekł:
— Piękne ukłony zasyła Anna-Marja!
Stojący blisko usłyszeli, dalej stojący widzieli.gest i zaczęli pytać. — Czy powiedział coś? Co po-