lić błogosławieństwa Kościoła. Karol Wangen nie uczyniłby tego za nic! Siedział oto przy uwiedzionej przez pana młodego. Niejedno spojrzenie wdzięczności padło na wyrazistą twarz jego!...
Wreszcie dostrzeżono z chóru starego Greena. A więc przyszedł wkońcu... Szedł powoli, schorzały... bardzo chory. Powiadano sobie i szeptano już przy nim, że wygląda jak uosobienie kompromisu kościelnego.
Ledwo stanął przed ołtarzem, zaintonowano hymn. Zabrzmiały głosy zebranych na chórze. W przystępie zapału i w uczuciu ulgi, oraz wdzięczności dla Boga śpiewali wszyscy, oblubieniec, teść, generał, konsul generalny, Bernick, Doesen, Ries, matadorzy i naczelnik. Ani jeden z nich nie wierzył w to, co śpiewa, ale śpiewali w zawody z organami. Przyłączyły się też kobiety. Nie mogły przez wzburzenie znaleźć hymnu w śpiewniku, ale umiały go jako tako na pamięć. Najgoręcej nuciła pochwalny hymn ku czci małżeństwa urocza pani Garman.
Ale poza temi osobami i kościelnym nikt w kościele nie śpiewał. Oburzenie było tak wielkie, że wielu nie mogło usiedzieć. Inni w stali również, chcąc wiedzieć, co tamtych skłoniło do wstania.
Przedewszystkiem jednak uczyniła to Tora. To, co czuli inni wokoło niej, było blade i nikłe wobec jej uczuć. W chwilach wzruszeń, sięgających do głębi duszy, była gwałtowną jak matka, przytem zaś podróż i przeżycia dni ostatnich wprawiły ją w stan podniecenia, który jeno jej silna natura znieść mogła. Jeśli już nie z innych powodów, to ze względu na samą Milę należało przeszkodzić temu małżeństwu z nikczemnikiem. Musiała się tedy pokazać z dzieckiem. Wszystko
Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/347
Ta strona została przepisana.