Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/350

Ta strona została przepisana.

wielką wesołość, rzecz cała została ośmieszona. Śmiały się tłumy pod kościołem, słysząc organy, dzwony i grzmot dział, potem coraz to głośniejsze śmiechy poszły po placu targowym i wreszcie całe miasto trzęsło się od śmiechu. Od niepamiętnych czasów nie śmiano się tyle. Przybysze z dalsza wracali do domu wśród śmiechu i huku dział, a tam, gdzie wrócili, śmiano się też.
W mieście i porcie powiewały chorągwie!
Huczały działa, wywieszano flagi, bito z armat i śmiano się bez końca!
Goście weselni spoglądali po sobie z przerażeniem. Wyszli w popłochu z kościoła, cisnąc się i przepychając. Ale panujący na dworze śmiech był zaraźliwy. Wróciwszy do domów i przeczytawszy „Obserwatora“, wybuchnęli śmiechem. Śmiał się nawet sam burmistrz!...
Nora i Rendalen szli aleją, wiodącą do szkoły. Armaty grzmiały dalej, w mieście i porcie powiewały flagi, oni patrzyli na to i śmiali się. Minął ich, biegnąc na długich nogach, Karol Wangen. Torę zabrał do siebie Nils Hansen. Osłabła bardzo po zajściu, ale była spokojna i zadowolona.
Karol przybiegł jeno, by wziąć z dworu bryczkę i oddalił się zaraz.
Z piętnaście dziewcząt przebiegło mimo nich, udając się do pani Rendalen. Po chwili minęła ich znowu chmara dziewcząt starszych, biegnących co sił w nogach. Pani Rendalen wyszła na powitanie syna i Nory, ale im się nie spieszyło. Co chwila przystawali. Tęskno było za nimi matce!
Nie mogła zrozumieć, by mieli o niej zapomnieć tak bardzo.
Nagle zerwała okulary, zaczęła je porywczo przecierać i... wsadziła z powrotem powoli na nos...