Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/43

Ta strona została przepisana.

i przykrył je z powrotem ziemią dla niepoznaki. Ojciec nie uczuł tym razem zachwytu nad pomysłem i misterną pracą Johna, zapomniał też o jego genjalności, natomiast zrobił porządną rózgę i zaczaił się nań.
Chłopak nie przeczuwał i przeczuć nie mógł, że dostanie w skórę. Gdy jednak niemożliwość ta stała się faktem, John poskoczył do drzwi z wyrazem dzikiego strachu w twarzy. Ale ojciec rzucił się nań jak tygrys, cisnął o ziem i nabił go, uczuwając dziką radość. Chłopak krzyczał, prosił, błagał, klękał, wił się i padał na ziemię. Oczy mu wyszły z orbit, a krzyk przeszedł w szaleńcze, głuche wycie. Twarz mu zsiniała.
Zbiegli się wszyscy parobcy i robotnicy, otwarto drzwi, a ojciec, rozwścieczony tem, zaczął bić stojących w progu, potem pobiegł ku tym, którzy zjawili się w drugich drzwiach. Oszalał, podobnie jak chłopak, ale ta przerwa dozwoliła czmychnąć Johnowi. W godzinę potem znalazł się pośród ogrodników, miły, zręczny i wesoły. Pomagał to temu, to innemu, mówił z każdym życzliwie i przychlebnie. Potem jął opowiadać o małpach, zamieszkujących szczyty Gibraltaru. Jest tam mnóstwo, mówił, małp. Siadają na szczytach granitów skalnych i gapią się na Afrykę. Naśladował ich ruchy, zgrzytał zębami, sykał, udawał ciekawego, zuchwałego, trwożnego, czy obrzydliwego, zupełnie jak małpy. Oczywiście musiał widzieć gdzieś małpy, chociaż nie było to na Gibraltarze.
Ojciec, widząc rozradowanie chłopca, poszedł za nim, skrył się jak zawsze i wysłuchał wszystkiego.
Wieczorem odbyła się pomiędzy ojcem a synem rozmowa w tymże samym, dawnym pokoju Kurtów. Obaj płakali, ściskając się, John przyrzekł, że będzie grzeczny, a ojciec obiecał, że go nigdy nie wybije... nigdy!