Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/45

Ta strona została przepisana.

Gdy jednak ojciec podniósł rózgę, zawołał szybko naturalnym głosem:
— To moja wina! To moja wina!
— Czy poprosisz o przebaczenie?
— Tak, tak, tak, tak!
Padł na kolana, złożył nad głową ręce i zawołał:
— Przebaczenia! Łaski! Przebaczenia!
— Czy przeprosisz tego chłopca?
— Tak, tak! Gdzież on jest? — krzyknął, zerwał się na nogi i poskoczył do drzwi, nie spuszczając osłupiałego spojrzenia z ojca.
Konrad szedł za nim z podniesioną rózgą, nie śmiejąc jednak uderzyć.
John padł na kolana przed poszkodowanym, zerwał z siebie własny kaftan i kamizelkę i dał je chłopcu, choć nikt tego nie wymagał. Z kieszeni kamizelki wypadła angielska, złota moneta i kilka srebrniaków norweskich. Pieniądze te dał również John poszkodowanemu.
Ojciec doznał takiego wzruszenia, że musiał odejść.
Niedługo potem robotnicy siedli do jedzenia, a John urządził im znowu przedstawienie z gibraltarskiemi małpami. Potem udał się z pełnem zaufaniem do ojca i spytał, czy może dać robotnikom część plonów, jakie dziś zebrali w ogrodzie. Ojciec zezwolił, a John pomagał robotnikom w odnoszeniu ciężarów do domu. Konrad stał w oknie i patrzał.
Następny psikus Johna odbył się na wodzie. Doświadczywszy, iż figle na lądzie powodują groźne następstwa, zapragnął spróbować, żali woda nie stanowi wolnego terenu.
Wyjechał na morze łódką, zabierając małego chłopca. Umyślił rzucić go w wodę, by potem ura-