Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/53

Ta strona została przepisana.

Pociągał słuchaczki zwłaszcza przez sposób, w jaki mówił o ojcu. Była to mieszanina swawoli i czułości, zawsze na granicy śmiechu i płaczu. Dziewczęta przywykły do jego dzikich obrazów i soczystych wyrażeń, tak, że obejść się nie mogły bez tych opowiadań o nastroju przedziwnym, który je często przerażał, ale zachwycał zawsze...
Gdy się pewnego dnia przypadkiem znaleźli sami, opowiedział jej koleje losu jednej wdowy po pilocie, dla której właśnie zbierał gorliwie pieniądze, a zauważywszy, że uczyniło to na niej dobre wrażenie, oświadczył bez przejścia, że jest mu tem, czem dla karawany miasto wśród pustyni. Zaśmiała się, a on powiedział, że śmiech jej dowodzi nieświadomości, co znaczy wlec się o głodzie i pragnieniu po całych dniach, tygodniach i miesiącach, brnąc w rozżarzonym piasku. W takich warunkach cudownie oddziaływają na podróżnika mury miasta. Oświadczył, że jest dlań tem, czem dla tych ludzi wieżyca minaretu, drzewa, fontanna, wzbronione wino i gościnny namiot. Czy nie dobrzeby było znaleźć się razem pod jednym namiotem? Można sprzedać cały ten dobytek i ruszyć kędyś daleko na pustynię, gdzieby im służba podawała jadło i napój, a oni żyli w beztroskiem rozleniwieniu. Zresztą, ostatecznie nawet zostawszy, uprawiaćby mogli wszystkie dzikie nieużytki wokoło posiadłości i zmienić je w ogrody. Po stronie słonecznej uda się wszystko. Wykopawszy sobie jamę, grzaliby się w słońcu, niby dwa jamniki, a przytem zostaliby niezadługo bogaczami.
Spostrzegł, że wobec tych słów ogarnia ją coraz to większe przerażenie. Nie przerywając, zaczął tedy mówić z entuzjazmem o ojcu. Wszystko razem jest