Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/55

Ta strona została przepisana.

Po wizytach przyjaciółek matki, zaczęła Tomasyna odbierać wizyty przyjaciółek własnych, a wszystkie wstawiały się za Johnem. Dawniej wiele z nich wymawiało ze wstrętem jego imię, nazywając „obmierzłym“, „kłamcą“, „łgarzem“ o „wstrętnym sposobie wyrażania się.“ Teraz godziły się wszystkie na to, że jest interesujący i ma w sobie coś demonicznego i czarującego.
Oczywiście sprawił to sam John. Na wstępie złożył wizytę tej, która go znosić nie mogła najbardziej. Oświadczył jej, że wie o tem i dlatego ją właśnie szanuje. Przyznał, iż rzeczywiście jest człowiekiem nikczemnym i godnym pogardy, ale właśnie z tego powodu przychodzi. Albowiem musi oświadczyć, że jest ona najbystrzej myślącą i najwyższą etycznie kobietą w mieście, o czem wszyscy zresztą mówią. Prosił ją o pomoc, żaląc się, iż nie zna dziejów jego życia i nie wie, jak był od dzieciństwa zapoznany i niedoceniony, co sprawiło, iż zdziwaczał. Zakończył oświadczeniem, że nie potrzebuje jej opowiadać kolei swego życia, bo sama przenika spojrzeniem do głębi duszę człowieka.
Inne oszołomił gradem słów, tak że się przeraziły, lub rozczuliły. Nie straciły one krytycyzmu, wiedziały doskonale, że nie wszystko jest prawdą niesfałszowaną, ale właśnie to wyszło mu na korzyść. Nie trudził się ukrywaniem swej właściwej istoty. Reszta mężczyzn była przychlebną i obłudną, gdy im szło o uzyskanie czegoś.
Nagle, całe miasto z końca w koniec buchnęło śmiechem. Wczesną wiosną powiła jedna młodziutka, śliczna szwaczusia córkę i oświadczyła, że John jest jej ojcem. Przyznał się do tego głośno i wyprawił uroczyste chrzciny, dając małej imię Tomasyna.