Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/65

Ta strona została przepisana.

prostackiemi słowami, potem zaś żałował gorzko uniesienia i prosił po dwadzieścia razy o przebaczenie.
Powtarzało się to stale. Tomasyna nie była nerwową, to też pierwsze objawy nie napełniały jej strachem, a drugie nie mogły skłonić do zmiany postępowania. Była serdeczna, ale wstrzemięźliwa. Burza jednak nadciągała, czuli to dobrze oboje. Przejścia od chłodu do żaru stawały się coraz częstsze, ulewy szalały coraz to gwałtowniej, a parność po nich następująca i cisza, coraz to groźniejsze przybierały rozmiary. Zdarzały się też okresy takiej swobody i wesela, że zapominała o wszystkiem i nabierała otuchy, że bez starcia, przez rozumne kierownictwo, na czem się znała doskonale, pożycie ich przybierze te cechy, które zwą ogólnie ludzie szczęściem małżeńskiem.
Pewnego wieczora, po całodziennej pracy w ogrodzie, przyszedł do pokoju, chcąc się przebrać, gdyż był zaproszony na zebranie męskie w mieście. Wszedł do sypialni, zrzucił surdut i kamizelkę, potem zaś wrócił i powiedział, że się chce wykąpać. Ale nie poszedł do łazienki, tylko jął spacerować tam i z powrotem, jakby coś rozważał.
Uczuła gromy w powietrzu zawieszone. Ubraną była do wyjścia, bo miała odwiedzić przyjaciółkę. Przystanął, lustrując ją, ona zaś uznała, że najlepiej będzie odejść.
Widząc, że kroczy ku drzwiom, poprosił, by została. Zauważył, że mogą pójść razem, a gdy odparła, że na nią czekają, uczynił uwagę, iż ma jeszcze czas na plotkowanie, on zaś potrzebuje jej pomocy.
Spytała, w czem mu pomóc może, a to go dotknęło, nie miała bowiem, jak sądził, prawa o to pytać. Nie była uległą i nie przywykła jeszcze do posłuchu. Po-