Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/73

Ta strona została przepisana.

swym spadkobiercą, gdyby nie przybycie syna. Berg musiał potem znosić wszystkie cudactwa Johna, ale nie zraził się tem.
Tomasyna poprosiła go, by usiadł, a potem spytała, czy chce wziąć posadę gdzieindziej, czy zostać u niej.
— Zostanę, pani Kurt, jeśli można! — odparł.
— Czy mogę na pana liczyć?
— O tak, pod każdym względem.
— Tedy proszę pana, byś zechciał nie nazywać mnie panią Kurt, ale Rendalen, a także nakłonić innych domowników, by uczynili to samo.
Spojrzeli na siebie. Oczy Tomasyny błyszczały niespokojnie poza okularami, zaś z oczu Berga wyzierało zdumienie. Zobaczył on po chwili, że szkła okularów wilgną, bo łzy płynąć swobodnie nie mogą, przeto rzekł spiesznie:
— Dobrze, dobrze... stanie się tak!
Zdjęła okulary, otarła oczy, potem zwolna szkła, a twarz jej przybrała wyraz spokojniejszy.
— Drogi Bergu! — powiedziała — Czy nie mógłbyś pan w jakiś sposób usunąć tych wszystkich malowideł tak, by nikt o tem nie wiedział. Spal je, albo zrób, co chcesz, byłem ich nie miała przed oczyma. Pragnę, by się to stało jak najprędzej i bez zwracania ludzkiej uwagi... Rozumiesz mnie pan?
— Tak... łaskawa pani... ale...
— I cóż?
— Trudno to będzie uczynić tak, by nie zwrócić uwagi...
Pomyślała chwilę.
— Ano cóż, — rzekła wkońcu — nie będzie nieszczęścia, gdy nawet ktoś się dowie.
— W takim razie sprawię się szybko.