Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/91

Ta strona została przepisana.

a dziewczęta obserwują grę. Ponieważ jednak właśnie odbywa się kazanie, przeto na widok obcych chowają karty.
Tomasynie przemknęło przez myśl porównanie robotników małego norweskiego miasteczka i kilku stolic zagranicznych, oraz szereg obrazów i wspomnień.
Pozatem odczuła coś niemiłego, co ją jakby od pewnego czasu ściga i niepokoi... Cóż to takiego?
Ach, prawda, od szczytu góry dolatywał ciągle ten sam rozpaczny wrzask dziecka. Doznała bolesnego wrażenia. Wydało jej się, że słyszy krzyk syna swego, pamiętny z czasu toczonych z nim walk.
Brzmiał podobnie, miał tę samą energję, tę samą uporną wytrwałość... Sprawiał jej ból fizyczny. Czyż w ten sposób krzyczała tam, na górze siostra Tomcia? Dotąd było jej gorąco, teraz zaś ogarnął ją żar. Uczuła strach jak wówczas, gdy toczyła walkę z własnem dzieckiem i zamroczyło ją.
— Wielmożna pani idzie za prędko! To nie dobrze! — zawołał z dołu Andrzej.
Nie widziała go wyraźnie przez zapotniałe szkła. Przetarła je i odetchnęła z uśmiechem.
Krzyk nie ustawał, ale teraz, przy pełnej świadomości będąc, zauważyła, że dolatywał on od prawej strony, podczas gdy czerwony domek matki Stoen stał nad urwiskiem po lewej. Był on największy z wszystkich w tem miejscu. Odetchnęła z ulgą i ruszyła dalej.
Ale chcąc doń dotrzeć, musiała zboczyć wzdłuż malowanego ongiś parkanu ogrodowego. Okna zwrócone były na morze i widok przez nie słał się daleki, ale drzwi umieszczono po drugiej stronie, gdzie widniała przybudówka, na wysokości kilku schodków.
Cisza panowała zupełna, tylko okrzyki dzieci po