Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/93

Ta strona została przepisana.

Tomasyna usiadła, ale chcąc się rozejrzeć po izbie, musiała znowu przetrzeć okulary. W czasie tej operacji spytała o matkę małej.
Stara odrzekła, że Petrea wyszła zamąż.
— Zamąż?
— Tak, za sternika Aslaksena! O, to dzielny chłopak! — powiedziała stara — I chciał ją koniecznie brać. Wynieśli się z tej okolicy! — potem dała szczegółowy opis tego, co robią i jak im się powodzi.
Od czasu do czasu wyzierała dziewczynka z fałdów babczynej spódnicy i Tomasyna patrzyła na nią. Miała ciemne, kręte włosy jak babka, była mieszaniną Kurta oraz tej, którą miała przed sobą, a mieszanina ta dawała wrażenie przykre. Przyznała, że wrażeniu tem u oprzeć się trudno. Mimo to dziewczynka była ładna, miała dzikie oczy Kurta, niewątpliwie jego oczy, obok tego jednak były wesołe, roześmiane i pogodne.
— Dziecko przebywa tedy stale u was, matko? — spytała, wskazując parasolką w stronę, gdzie się schowało.
— A tak... — odrzekła stara, gładząc głowę dziewczynki — Chowam ją. W pierwszych czasach po tem nieszczęściu Petrei płacił za małą pan Kurt. Podczas chrzcin... oo... wspaniałe to były chrzciny... dał małej książeczkę oszczędności na sto talarów, a stary pan Kurt dał jej także sto talarów...
Marit Stoen rozpłakała się. Były to łzy wdzięczności z powodu daru Kurta dla własnego dziecka. O czemś podobnem nie miała dotąd Tomasyna pojęcia.
— Czy zostało jeszcze coś z tych pieniędzy? — spytała.
— Czy zostało? — zaśmiała się Marit — A to ładna sprawa! Smarkula nie przejadła ich przecież, myślę... ha?