Lecz przyszli dwaj młodzi żołnierze. Ubiorem nie różnili się od innych. Na głowie mieli uszaste czapy kanadyjskie i takież na sobie futra. Jeno spojrzenie ich było błękitne i po słowiańsku w dalekość zapatrzone. Obejrzeli szereg grobów, nad mogilą polską podumali dłużej. Potem zbliżyli się do krzyża z niezrozumiałym napisem i powoli go odczytali.
Litery, stylizowane na wzór cerkiewnej cyrylicy, opowiedziały im, że w tej mogile leży:
Wówczas oblicza dwóch żołnierzy, najzwyczajniejsze fizjognomie współczesnych inteligentów, stężały w jakąś spiżową, bohaterską posągowość,
a oczy zagrały blaskiem, niby źrenice orła wpatrzonego w słońce.
Odchodząc, salutowali mogile serbskiej. Uczcili syna ziemi, zalanej najazdem niemieckim. Zło żyli hołd Narodowi, co wszystką nadzieje położył
w żelazie rycerskim. Oddali należną cześć bratniej falandze tragicznej, która za żołd przyszłej wolności, krew wytoczyła w służbie obcej, a ciałem
w obcej legła ziemi, aby w łunach zorzy północnej śnić o dalekiej i wielkiej Ojczyźnie.