Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.
96
Chata wuja Tomasza

Skoro służba wyszła, młody podróżny zamknął drzwi starannie na klucz, włożył klucz do kieszeni, a zwróciwszy się do pana Wilsona, skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał mu prosto w oczy.
— Jerzy! — zawołał pan Wilson.
— Tak jest, Jerzy.
— Nigdybym się tego nie był spodziewał!
— Zdaje mi się, że dobrze jestem przebrany, — dorzucił młodzieniec z uśmiechem na ustach. — Za pomocą orzechowej kory nadałem mej żółtej skórze piękny śniady odcień, a włosy ufarbowałem czarno, i jak pan widzisz, wcale nie jestem podobny do opisu na plakacie.
— O Jerzy, Jerzy!... niebezpieczna to zabawka, nigdy nie byłbym ci tego doradzał.
— Całą odpowiedzialność przyjąłem sam na siebie, — odrzekł Jerzy z pewną dumą.
Musimy tu dodać, że ojciec Jerzego należał do białego plemienia; matka zaś jego, piękna mulatka, należała do liczby tych nieszczęśliwych ofiar, których piękność jest źródłem niedoli, skazuje je bowiem na niewolnictwo ducha, czyniąc je narzędziami występnych chuci ich właścicieli, matkami dzieci, które ojca swego nigdy nie mają zaznać.
Jerzy wziął w spadku po jednej z najznakomitszych rodzin z Kentucky śliczną budowę ciała, europejskie rysy twarzy, charakter nieugięty i dumny. Po matce otrzymał tylko lekki odcień żółtawej cery i żarzące czarne oczy. Zmieniwszy, jakeśmy to widzieli, kolor włosów i skóry, zupełnie był podobny do Hiszpana, a posiadając z natury udatność ruchów i szlachetną powagę, mógł łatwo odegrać rolę młodego arystokraty, podróżującego ze służącym dla swej przyjemności po kraju.
Wilson, człowiek poczciwy, ale lękliwy i ostrożny, przechadzał się zakłopotany po pokoju, a na twarzy jego uwidoczniła się walka poczucia obowiązku i posłuszeństwa prawu a chęci pomożenia Jerzemu. Wreszcie po długim namyśle rzekł:
— A zatem, przypuśćmy, że uciekasz, opuszczasz twego prawnego pana, to mnie wprawdzie nie dziwi, ale zasmuca bardzo.
— I cóż to pana tak zasmuca? — zapytał Jerzy spokojnie.
— A to, że postępujesz przeciw prawu twojej ojczyzny.
— Mojej ojczyzny? — powtórzył Jerzy dumnie, ale z pewną żółcią. — Gdzież jest moja ojczyzna? Chyba w grobie! I byłbym wdzięczny Bogu, gdybym w nim już spoczywał.
— O nie, mój Jerzy, nie mów tak, to się sprzeciwia Pismu świętemu. Masz niegodziwego pana, to prawda; postępuje z tobą okrutnie, to także prawda, — nie myślę go bronić; ale przecież znasz Pismo św.; powiedziano jest: słudzy, bądźcie poddani panom we wszystkiej bojaźni, nietylko dobrym, ale też przykrym.
— Nie mów mi pan tego, panie Wilson, — przerwał Jerzy z iskrzącym wzrokiem, — dla Boga, nie mów mi pan tego! Żona moja chrześcijanka, ja sam zostanę chrześcijaninem, skoro osiągnę zamierzony cel. Ale chcieć powtarzać ustępy z Pisma św. człowiekowi w mojem położeniu, to chyba chcieć go na zawsze od zamiarów tych odwieść. Od-