Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.
105
przez Boecker Stove

pią razem... — odezwała się, przyciskając z trwogą do swych piersi chłopczyka.
— A jak nie razem, matusiu? — zapytał chłopczyk.
— Kupią, moje dzieciątko, kupią, bo jabym tego nie przeżyła; jak nas rozdzielą, nie przeżyję tego, — dodała staruszka z rozpaczą.
Donośny głos woźnego, proszącego o zrobienie miejsca, zwiastował o zaczęciu się licytacji. Wszyscy ustąpili, i wyprzedaż się rozpoczęła. Niedługo prawie wszyscy murzyni byli sprzedani, a ceny świadczyły, że zapotrzebowanie jest wielkie. Dwóch kupił Haley.
— Na ciebie kolej, zuchu, — odezwał się woźny, dotykając chłopca młotkiem; — no, dalej na nogi, hop!
— Sprzedajcie nas razem, miejcie litość! — jękła murzynka, trzymając w objęciach syna.
— Precz! — krzyknął woźny, odpychając biedną matkę. — Przyjdzie i na cię kolej. No, dalej, kruczku, hop! — Mówiąc to, wepchnął dzieciaka na podwyższenie, a jednocześnie wyrwał się jęk rozpaczy z piersi matki. Chłopak zatrzymał się na chwilę, chciał się obejrzeć, ale nie było czasu; musiał otrzeć łzy, co się gradem sypały z jego dużych, czarnych oczu, i zaczął podskakiwać.
Jego piękna budowa, ładna twarzyczka i zwinność ruchów, wkrótce stały się powodem współubiegania; pięć czy sześć głosów jednocześnie podnosiło cenę.
Z przestrachem spoglądał na wszystkie strony, przysłuchując się głosom handlarzy, odzywających się to z jednej, to z drugiej strony, aż się dało słyszeć uderzenie młotka.
Chłopak dostał się panu Haley. Właśnie, gdy go miano zepchnąć z podwyższenia i oddać w ręce nowego pana, chłopak zatrzymał się chwilkę i obejrzał na matkę. Biedna staruszka, cała drżąca, wyciągnęła ku niemu ramiona.
— Na miłość Boga, kupcie i mnie, kupcie, bo umrę!
— Zdechniesz, gdy cię kupię... chciałaś powiedzieć. Nie, nie kupię cię — rzekł gniewnie Haley i odwrócił się.
Nikt prawie nie targował staruszki. Handlarz, co rozmawiał poprzednio z Haleyem, człowiek, jak widać, nie pozbawiony uczuć ludzkości, kupił ją za bezcen. Widzowie zaczęli się rozchodzić.
Nieszczęśliwe ofiary handlu, które wiele lat żyły pod jednym dachem, otoczyły nieszczęśliwą matkę; serce krajało się, patrząc na jej rozpacz.
— Choćby jednego byli mi zostawili! A pan mówił, że mi go zostawi, on mi to obiecał! — wołała biedna głosem pełnym boleści.
— Miej w Bogu nadzieję, matko Agaro, — pocieszał ją najstarszy z murzynów.
— Cóż to pomoże? — odrzekła, zanosząc się od płaczu.
— Matusiu! matusiu! nie mówcie tego, nie mówcie! — odezwał się chłopczyk. — Powiadają, że twój pan to dobry człowiek.
— To dla mnie nie ma znaczenia, drogie dziecię moje, ostatnia moja pociecho! Boże! co się ze mną stanie?