zwiedził dolną część okrętu. — Na okręcie z nami jest handlarz murzynów; widziałam tam na dole pięciu niewolników w kajdanach.
— Nieszczęśliwi! — odrzekła matka z współczuciem.
— Cóż takiego? — zapytała druga.
— Tam na dole jęczą niewolnicy.
— Okuci w kajdany, — dorzucił chłopczyk.
— Hańba to, że w naszej ojczyźnie dzieje się coś podobnego!
— Na tę sprawę można się rozmaicie zapatrywać, — wtrąciła jakaś wykwintnie wystrojona dama, siedząca u drzwi kajuty z robótką w ręku. — Mieszkałam w Południowych Stanach i przyznam się, że, wedle mego zdania, murzynom daleko lepiej w niewoli, jak gdyby byli wolnymi.
— Zgadzam się, że pod pewnymi względami może im i lepiej, — odpowiedziała dama, co wywołała tę uwagę, — nikt jednakże nie może chyba zaprzeczyć, że najokropniejszą spuścizną niewoli jest potarganie uczuć najświętszych i najszlachetniejszych, rozrywanie rodzin, związanych uczuciem miłości.
— Zapewne, to bardzo źle, — odrzekła pierwsza, rozkładając dopiero co ukończoną sukienkę dziecinną i przypatrując się z uwagą obszyciu; — ale to pewnie rzadko się zdarza.
— Przeciwnie, bardzo często, mieszkałam długo w stanie Kentucky i w Wirginji, i widziałam bardzo wiele przykładów, rozdzierających serce. Wyobraź pani sobie, że ktoś zabiera pani dwoje pańskich dziatek i sprzedaje, cobyś pani zrobiła?
— Nie możemy przecież podług siebie sądzić o uczuciach tej klasy ludzi.
— Mówisz to pani dlatego, że nie znasz tych nieszczęśliwych. — Ale ja, zrodziłam się i wyrosłam wśród nich, i wiem, że oni czują równie silnie, jak ja i pani, a może i głębiej jeszcze.
— Czy być może? Sądzę jednakże, że im lepiej w niewolnictwie. To rzekłszy, wyjrzała owa dama, ziewając z nudów, oknem kajuty.
— Nie ulega wątpliwości, iż Opatrzność przeznaczyła plemię afrykańskie do niewolnictwa, do życia poziomego, — odezwał się jakiś jegomość dość otyły, czarno ubrany.
— Czy tak, cudzoziemcze? — przerwał jakiś wysoki pan, stojący obok.
— Bez wątpienia. Bóg, niezbadany w swych zamiarach skazał od wieków to plemię na niewolnictwo; nie powinniśmy sprzeciwiać się Jego wyrokom.
— Kiedy taka wola Boża, toć spieszmy kupować murzynów, — przerwał wysoki mężczyzna. — Czy tak, mój panie? — ciągnął dalej, zwracając się do Haleya, który wsunąwszy ręce w kieszenie, stał przy kominku parowca i ciekawie przysłuchiwał się całej rozmowie.
— A tak, — mówił mężczyzna laskonogi dalej — wszyscy winniśmy według słów pańskich gnębić murzynów, prześladować ich, bo przecież oni na to stworzeni. Wygodna to zasada! Czy tak, cudzoziemcze? — spytał, zwracając się do Haleya.
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.
107
przez Boecker Stove