będzie? Stanie się tam nie dziś, to jutro, przed sądem, co się nie da uwieść wykrętami, będą to tam strachy!...
Haley przeszedł w zamyśleniu na drugi koniec parowca.
— Niech no mi się powiedzie sprzedać kilka transportów tego towaru, — mówił sam do siebie, — a rzucę ten handel... to zły interes.
I wyjąwszy z kieszeni pugilares, zaczął obliczać zyski i wydatki. Niejeden taki Haley chciałby znaleźć w zajęciu podobnem spokój sumienia.
Odbiwszy od brzegu, sunął statek znowu poważnie z biegiem rzeki, a dawna wesołość znowu zapanowała na pokładzie.
Mężczyźni rozmawiali, śmiali się, czytali, palili cygara; kobiety zajęte były robótkami, dziatwa się bawiła — tylko tam, na dole, panowała głucha cisza przerywana od czasu do czasu głębokiem westchnieniem.
Pewnego pięknego poranka zatrzymał się statek przy małem miasteczku w stanie Kentucky. Haley wyszedł na brzeg dla załatwienia interesów.
Tomasz, chociaż zakuty w dyby, mógł się jednak przechadzać, stanął więc na brzegu statku i z roztargnieniem spoglądał na miasto. Wkrótce spostrzegł wracającego Haleya, prędkim krokiem zdążającego do statku; obok niego szła młoda mulatka z dzieckiem na ręku, bardzo przyzwoicie odziana, wesoło rozmawiając ze służącym murzynem, co niósł za nią niewielką walizkę. Weszła ona po pokładce na statek. Wła-