Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.
117
przez Boecker Stove

— Dziękuję, dobrze — odrzekła Rut; poczem zdjęła z głowy szary kapelusz i otrzepała go chusteczką. Pulchnemi paluszkami starała się ugładzić czepeczek na głowie, ale daremnie, — nie chciał być jej posłusznym. Kilka pukli włosów wyrwało się z pod niego i spływało po jej białej szyi.
Stanęła więc przed zwierciadłem i nareszcie udało jej się poprawić czepeczek, przygładzić włosy i z widocznem zadowoleniem, z uśmiechem na ustach, odwróciła się do obecnych.
— Rut, to nasza przyjaciółka Elżbieta Harrys, a to jej synek, o którym ci mówiłam.
— Cieszę się, że cię poznałam, Elżbieto — przywitała ją Rut, ściskając za rękę, jak starą przyjaciółkę, od dawna oczekiwaną. — A to śliczny chłopczyk. Przyniosłam mu coś — dodała, podając mu ciasteczko. Henryś przyjął wprawdzie ciastko, ale spoglądał na nowoprzybyłą z jakiemś niedowierzaniem i trwogą.
— A gdzie twój synek, Rut? — zapytała Rachela.
— Przyprowadziłam go z sobą, ale po drodze odebrała mi go twoja Marynia i zaniosła do dzieci.
W tej chwili otworzyły się znowu drzwi, i do pokoju weszła Marynia, śliczne dziewczę, z dużemi, czarnemi oczami jak u matki, z dzieckiem na ręku.
— Oto jest, — odezwała się Rachela, biorąc chłopczyka na ręce. — Jaki on ładny, a jak rośnie!
— To prawda, — odrzekła Rut, odebrawszy dziecię od Racheli i zdejmując mu błękitną materjalną czapeczkę i kilka chustek, któremi był owinięty, pocałowała chłopczyka, ściągnęła mu dokoła sukienkę i postawiła na podłodze.
Chłopczyk, przyzwyczajony widocznie do podobnego z nim obejścia, stał spokojnie, marząc może o jakichś przysmakach. Rut usiadła przy Elżbiecie i wyjąwszy z worka długą, pstrokatą pończochę, zaczęła pracowicie poruszać igliczkami.
— Maryniu, podsyp nieco węgli, — odezwała się łagodnie Rachela.
Posłuszna dziewczynka nasypała w kominek węgli, przyniosła wody i nalała w kociełek, postawiła go na ogniu i włożyła morele w rondel. Rachela tymczasem zapasała biały fartuch i zaczęła ugniatać ciasto na pieczywo.
— Jak się miewa Abigail Peters? — zapytała Rachela, krzątając się koło komina.
— Znacznie jej lepiej, — odpowiedziała Rut. — Byłam dziś rano u niej, posłałam pościel, uprzątnęłam pokoje. Lija Hils zabiegła do niej po południu, upiekła chleb i przygotowała na kilka dni sucharków. Obiecałam odwiedzić ją wieczorem.
— A ja pójdę jutro i wypiorę jej bieliznę.
— Dobrze zrobisz. Słyszałam, że Anna Stanwud zachorowała. Jan przepędził całą noc u niej, a ja pójdę do niej jutro.
— To niech Jan przychodzi do nas na śniadanie i na obiad, jak ciebie nie będzie w domu.
— Dziękuję ci, Rachelo, ale patrz, oto idzie Szymon.