Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.
120
Chata wuja Tomasza

— Zaprowadź ją do drugiego pokoju, ja tymczasem przyprawię kurczę.
Rachela weszła do kuchni, gdzie siedziała Elżbieta, a otwierając drzwi do małej sypialni, odezwała się łagodnie: — Chodź, dziecię moje, przynoszę ci wieści.
Elżbieta oblała się żywym rumieńcem, powstała z miejsca drżąca jak listek, oglądając się niespokojnie na syna.
— Nie lękaj się, — zawołała Rut, podbiegając do niej i porywając ją za ręce. — Nie lękaj się, Elżbieto, to dobra nowina. Idź, idź! — Mówiąc to, popchnęła ją poufale ku drzwiom, a gdy się sypialnia za nią zamknęła, wróciła do kuchni i pochwyciwszy na ręce małego Henrysia, zaczęła go namiętnie całować.
— Zobaczysz tatkę, mój mały! — mówiła — czy rozumiesz? Tatko przyjedzie tutaj! — powtarzała dziecku, które z podziwieniem patrzało na nią.
Tymczasem inna zupełnie scena odbywała się za drzwiami. Rachela Halliday, przywoławszy Elżbietę, tak się do niej odezwała:
— Pan się zlitował nad tobą, córko moja, mąż twój wyrwał się z domu niewoli.
Krew uderzyła Elżbiecie do głowy, krasząc jej lica płomiennym rumieńcem, po chwili nagle odpłynęła ku sercu i twarz jej pokryła się naprzemian trupią bladością. Pod wrażeniem tak wielkiego szczęścia zachwiała się i opadła na krzesło.
— Odwagi! dziecię moje, — odezwała się Rachela, kładąc rękę na głowę Elżbiety. — Mąż twój znajduje się w towarzystwie przyjaciół i przybędzie nocy dzisiejszej.
— Dzisiaj w nocy? — powtórzyła Elżbieta. — I straciła przytomność umysłu; wszystkie przedmioty mglistą przykryły się zasłoną, myśli plątały się jak we śnie, nie wiedziała, co się z nią dzieje.
Przychodząc do przytomności, spostrzegła, że jest na łóżku; Rut siedziała przy niej i nacierała ręce kamforą. Otworzyła oczy na wpół senne, w tym błogim stanie, jakiego doznajemy, gdy się nam uda zrzucić ciężar długo dźwigany i możemy wytchnąć.
Nerwy, będące w gorączkowem natężeniu od chwili ucieczki, powoli zaczynały wracać do normalnego stanu, a dziwne poczucie bezpieczeństwa i spokoju zagościło w jej piersi.
Leżała z otwartemi oczami, patrzała jak przez sen.
Widziała przez na wpół do drugiego pokoju otwarte drzwi stół nakryty do herbaty i zebraną dokoła rodzinę; widziała zabiegi Rut, starającej się wszystkim usłużyć, przynoszącej na małych półmiskach konfitury i ciastka; widziała, jak się zatrzymywała przy jej Henrysiu, głaskała go po główce, karmiła, pieściła.
Widziała poważną postać Racheli, ów ideał matki, co ze szczerą troskliwością podchodziła od czasu do czasu do jej łóżka, spoglądając na nią z tkliwością i ociągając kołdrę lub poprawiając pościel. Widziała nareszcie, jak wszedł do pokoju Jan, mąż dobrej Rut, jak się rzuciła mu na szyję, później coś szeptała, pokazując znaczącemi gestami na drzwi drugiego pokoju.