Tomasz, patrząc niespokojnie na grupę osób zebranych w przeciwnej stronie statku.
Tam jaśniała biała postać Ewuni, trochę bladszej, niż wczoraj, lecz bez jakichkolwiek innych śladów przypadku, który jej się wydarzył. Młody, trzydziestoletni przystojny mężczyzna, stał przy niej, oparty o pakę bawełny i trzymał w ręku otwarty pugilares. Dość było spojrzeć, aby poznać, że to jej ojciec. Była to taż sama wdzięczna i szlachetna postać, też same piękne, błękitne oczy, tenże sam kolor ciemnych, błękitnych oczu; lecz wyraz fizjognomji był zupełnie odmienny. Oczy, acz tegoż samego koloru i formy, co Ewuni, nie miały tej tajemniczej głębokiej zadumy; owszem, spojrzenie ich było żywe, śmiałe, jaśniejące blaskiem światowym. Na ustach zgrabnie zarysowanych igrał ciągle uśmiech na pół dumny, pół szyderczy. Wszystkie ruchy jego wywierały pewność siebie. Szlachcic najbardziej demokratycznej rzeczypospolitej, z pewnym rodzajem niedbałego dobrego humoru, z uśmiechem ironicznym i pogardliwym zarazem, słuchał rozprawy Haleya, który wychwalał, jak mógł swój towar.
— Wszystkie cnoty chrześcijańskie, oprawne w czarny safjan — rzekł, Saint Clare, kiedy Haley skończył mówić. — Teraz, mój kochanku, powiedz, jak to mówią w Kentucky, jaką ponosisz stratę? Krótko a zwięźle, ile chcesz za niego? — o jaką sumę chcesz mnie oszukać? No, mówże!
— Żądając tysiąc trzysta dolarów — rzekł Haley — odzyskałbym tylko to, co mnie samego kosztuje, — słowo honoru!
— Biedny z ciebie człowiek! — Pan Saint-Clare utkwił w Haleyu wzrok badawczy, a zarazem drwiący. — Oddasz mi go więc za tę cenę jedynie dla szacunku, jaki powziąłeś dla mnie, nieprawdaż?
— Młoda panienka, pańska córka, bardzo byłaby rada, gdybyś pan go kupił, co jest zresztą rzeczą bardzo naturalną!
— O! zapewne, mój prawy przyjacielu. A więc przez chrześcijańską miłość bliźniego, ile mi spuścisz z ceny, aby sobie zobowiązać tę młodą panienkę, która ma nim głowę zawróconą?
— Niech pan tylko — mówił handlarz, — przyjrzy mu się dobrze: obacz pan, jakie to ramiona! jaka to pierś szeroka! silny jak koń! Przypatrz się pan tej głowie, jakie czoło wysokie! Murzyn z takim czołem zdolny jest do wszystkiego. I mogę panu dowieść, że ten chłop ma niepospolite zdolności, co naturalnie podwyższa jego cenę. Czy uwierzysz pan, że zarządzał całą farmą swojego ostatniego pana! Szczególniejszą ma zdolność do interesów administracyjnych.
— Szkoda, wielka szkoda, że tak wiele ma zdolności, — odparł pan Saint-Clare z tymże samym szyderczym uśmiechem. To mu nie dodaje ceny. Wasi murzyni z wygórowanemi zdolnościami, zwykle uciekają, uprowadzając jeszcze pańskie konie: djabeł w nich siedzi. No opuść z ceny dwieście dolarów z powodu tych przymiotów.
— Nie mówię o żadnym innym, ale to człowiek poczciwy! Mam na to dowody i poświadczenie jego posiadacza: jest to najpobożniejsza, najpokorniejsza istota, jaką można znaleźć pod słońcem. — Toż on tam prawił nauki i kazania murzynom.
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.
129
przez Boecker Stove