Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.
142
Chata wuja Tomasza

Zwracając się do służby, zaczął ją spędzać na drugi koniec ganku.
— Cofnijcie się! — zawołał rozkazująco. — Czy się nie wstydzicie tak pchać? Pozwólcie się panu przywitać wprzód z rodziną.
Wszyscy cofnęli się zbitą masą w jeden kąt; tylko dwóch barczystych murzynów znosiło bagaże do domu.
Dzięki zarządzeniom pana Adolfa, gdy się pan Saint-Clare, zapłaciwszy woźnicy, obrócił, już nikogo nie było, tylko sam pan Adolf w całej swej postaci, jaśniejący pięknym strojem, w jedwabnej kamizelce, z złotym łańcuszkiem u zegarka, kłaniający się w pas swemu panu.
— A, to ty, Adolfie! jak się miewasz, kochanku? — rzekł Saint-Clare, podając mu rękę. Adolf tymczasem z zadziwiającą biegłością wypowiedział powitalną mowę, którą od dwóch tygodni pracowicie układał.
— Wybornie! wybornie! — rzekł pan Saint-Clare, przerywając mu i przechodząc mimo ze zwykłą sobie niedbałością; — z ciebie wyborny mówca, ani słowa. Przypilnuj tu pakunków; do ludzi przyjdę zaraz.
Następnie poprowadził pannę Ofelję do wielkiej sali, której drzwi wychodziły na werandę.
Gdy to się dzieje, Ewunia lekka jak ptaszyna, przebiegła galerję, sale, i wpadła do maleńkiego buduaru, którego drzwi wychodziły także na werandę.
Wysoka, wychudła dama, z chorowitą, żółtą cerą i dużemi, czarnemi oczyma, podniosła się na wpół z kanapy, na której leżała.
— Mamo! — zawołała Ewunia, nieposiadając się z radości i rzuciła się jej na szyję i obsypywała pocałunkami.
— Na miłość Boga, ostrożnie, Ewuniu, bo spowodujesz mi znowu ból głowy — odrzekła matka, składając zimny pocałunek na czole dziecięcia.
Wtem wszedł pan Saint-Clare do komnaty, ucałował żonę, jak na męża przystało, a następnie przedstawił swą krewnę. Marja zwróciła na pannę Ofelję badawcze oczy i powitała ją bardzo chłodno.
Tymczasem do drzwi komnaty zaczęli się tłoczyć murzyni, a na czele ich piękna mulatka, drżąca z wzruszenia i niekłamanej radości.
— Ach, Mami, Mami! — krzyknęła Ewunia, i przebiegłszy przez pokój, rzuciła się w objęcia mulatki, obsypując ją pocałunkami i pieszczotami.
Mami nie odezwała się, że od pocałunków dostanie bólu głowy; przeciwnie, to tuliła do siebie dziecię, to śmiała się, to płakała naprzemian, tak że patrząc na to, możnaby sądzić, iż rozum straciła. Wyrwawszy się z objęć Mami, Ewunia przebiegła od jednego murzyna do drugiego, ściskała każdego za ręce i tuliła się ku każdemu z takim zapałem, że Ofelji, mówiąc jej własnemi słowami, przewracały się od wstrętu wnętrzności.
— No! — rzekła panna Ofelja — wasze dzieci na Południu robią to, czegobym ja za nic w świecie zrobić nie mogła.
— A cóż takiego, kuzynko? — zapytał Saint-Clare.
— Jestem także łagodną i uprzejmą dla każdego, nikogo nie skrzywdzę; — ale całować...