Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.
152
Chata wuja Tomasza

— Pani nie pojmujesz i nie możesz pojąć, jakie męczarnie musi cierpieć gospodyni domu na każdym kroku od tych bydląt. Skarżyć się mężowi, na nicby się nie zdało. Zawsze będzie ich brał w obronę; powiada naprzykład, że my sami zrobiliśmy ich takimi, i dlatego powinniśmy cierpliwie znosić ich wady. W nas samych, powiada, leży przyczyna ich wad; postępowalibyśmy z nimi nie po ludzku, gdybyśmy ich karali za nasze winy. Lecz mało tego jeszcze; twierdzi nadto, że my sami nie bylibyśmy lepszymi na ich miejscu, — jak gdyby można porównywać ich z nami!
— Więc pani nie zgadzasz się na to, że oni tak samo, jak my, są dziełem rąk Bożych, równemi nam dziećmi jednej wielkiej rodziny? — zapytała sucho panna Ofelja.
— Oni równi nam?... Przenigdy! Jeszcze tylko tego potrzeba... to plemię skazane jest na poniżenie.
— Czyż pani sądzisz, że nie mają oni nieśmiertelnej duszy, tak samo jak my?
— Owszem, owszem, — odrzekła Marja poziewując; — to nie podlega żadnej wątpliwości. Ale stawiać ich na równi z nami, to niedorzeczność. A jednak pewnego razu Saint-Clare na prawdę gadał takie dziwne rzeczy, że naprzykład rozdzielić Mami z jej mężem, to tak samo, jak rozdzielić mnie z moim. Czyż można robić takie porównania? Czyż Mami może mieć takie uczucia, jak ja? Co ja — to nie Mami, co Mami — to nie ja, o tem niema co i gadać, a jednak Saint-Clare nie chce zrozumieć tej różnicy. To zupełnie tak samo, jak gdyby kto chciał twierdzić, że Mami kocha tak samo swoich czarnych potworków, jak ja moją Ewunię! A jednak Saint-Clare pewnego razu wcale nie żartem począł we mnie wmawiać, że obowiązkiem moim jest: pozwolić Mami powrócić do męża i poszukać sobie innej sługi! Tego było mi za wiele. Przekonałam się, że jest bezwzględny dla mnie, nieczuły na moje cierpienia. Więc chociaż znoszę krzyż mój jako kobieta zamężna w milczeniu, zabrakło mi jednak cierpliwości; wypowiedziałam mu moje zdanie, wszystko co myślę. Od tego czasu już mnie w tym przedmiocie nie zagaduje i mam najzupełniejszy spokój. Czuję jednakże, że jeszcze wciąż o tem myśli, widzę to po całem jego zachowaniu się; i to mnie jeszcze dręczy i gniewa, że mogłabym oszaleć.
Panna Ofelja walczyła ze sobą, żeby nie wyrwać się z nieodpowiedniem słówkiem; energicznie postukiwanie drucianych prąków wyrażało dobitnie jej myśli, tylko że Marja nie była zdolną tego zrozumieć.
— Teraz widzisz pani, co cię czeka: gospodarstwo, w którem ani za grosz porządku; gdzie słudzy żyją, jak się im zamarzy, robią, co sami chcą. Dotychczas ja sama podtrzymywałam, jak mogłam, tę na wszystkie strony walącą się budowę. Mam zawsze przy sobie bacik i niekiedy używam go w potrzebie; ale to mnie męczy niewypowiedzianie! Żebyż Saint-Clare choć w tym względzie postępował tak jak inni.
— A jakże to inni postępują?
— W bardzo pojedyńczy sposób... każą ich chłostać: tak tylko można przyjść z nimi do ładu. Gdybym nie była tak słaba i chora, pro-