szę mi wierzyć, że postępowałabym z niewolnikami energiczniej, niż Saint-Clare.
— A jak czyni Saint-Clare? Powiadasz pani, że nie pozwala niewolnika uderzyć.
— W całym postępowaniu mężczyzny jest coś rozkazującego, łatwiej im panować. Saint-Clare, jak musiałaś pani zauważyć, ma coś osobliwego w swoim wzroku: gdy mówi o czem stanowczo i bez żartu, to oczy mu błyszczą szczególnym ogniem. W takiej chwili ja sama drżę przed jego wzrokiem. Czy wierzysz pani, że wszystkie moje łajania i pogróżki mniej sprawiają na niewolnikach wrażenia, niż jedno jego spojrzenie? Gdy pani obejmiesz zarząd gospodarstwa, sama się przekonasz, że z niewolnikami trzeba postępować surowo: trzeba ich karcić na każdym kroku, — to ludzie bardzo nieudolni, kłamliwi, leniwi.
— Znowu ta sama, stara piosnka! — odezwał się Saint-Clare, wchodząc do pokoju. — Jakże ciężko będą musieli odpowiadać przed Bogiem owi grzeszni ludzie, szczególniej za swoje lenistwo!... Czyż nie prawda, kuzynko? — zapytał, siadając na kanapie stojącej naprzeciw sofy, na której leżała Marja, — czyż nie prawda, że lenistwo ich jest rzeczą nie do darowania, szczególniej, że patrzą na tak świetne przykłady pracowitości, jakie Marja i ja im dajemy?
— Posłuchaj mię, mężu, to co gadasz jest krzyczącą niedorzecznością! — odpowiedziała Marja.
— Doprawdy? A mnie się zdawało, że powiedziałem coś bardzo słusznego. Wiesz przecież, że ci nigdy nie przeczę, zgadzam się zawsze na twoje zdanie.
— Sam wiesz o tem, że to nieprawda, — zawołała z oburzeniem Marja.
— To chyba się mylę. Dzięki ci, moja duszko, żeś mię przestrzegała.
— Zdaje mi się, że postanowiłeś dzisiaj koniecznie mnie gniewać.
— Nie mam zamiaru ci przeczyć; dzień zaczyna się upalny, a miałem już sprzeczkę z Adolfem, którą znużyłem się niewymownie; pozwól mi więc spocząć i popatrzeć na twoją spokojną twarz, opromienioną łagodnym uśmiechem.
— Cóż miałeś z Adolfem? — przerwała Marja. — Bezczelność tego niegodziwca już doprawdy nie do zniesienia. Bardzo byłabym rada, gdyby choć na chwilę dostał się w moje ręce... nauczyłabym go...
— Masz słuszność, moja droga. To co powiedziałaś, dowodzi twej zwykłej bystrości umysłu. Oddawna stara się mnie we wszystkiem naśladować, tak, że przewróciło mu się w głowie i zdaje mu się, że jest panem; musiałem tę sprawę mu nieco wyświetlić i wykazać dobitnie, że się trochę myli.
— Ciekawa jestem, jakeś to uczynił? — zapytała Marja.
— Zmuszony byłem przypomnieć mu po ojcowsku, że niektóre z moich sukien przeznaczyłem wyłącznie na użytek własny; następnie poprosiłem go, żeby trzymał się pewnych granic w używaniu kolońskiej wody, bo nadużycie zawsze jest wadą; nakoniec byłem do tyle okrutny, że przeznaczyłem mu tylko tuzin batystowych chustek. To nadzwyczaj
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.
153
przez Boecker Stove