Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.
154
Chata wuja Tomasza

nie podoba się Adolfowi; żeby go choć nieco uspokoić, musiałem wypalić mu długie ojcowskie napomnienie.
— O Saint-Clare! Saint-Clare! — zawołała Marja, — kiedyż się nauczysz inaczej obchodzić się z murzynami? Aż strach patrzeć na to wszystko, co wyprawiają.
— Sądzę, że w tem niema nic karygodnego, że chce być podobnym mnie. Wina to moja, że go źle wychowałem; jeżeli jednakże do szczęścia jego potrzeba tylko kilka chustek batystowych i wody kolońskiej, to dlaczegóż mam mu tego odmawiać?
— A dlaczegóż go lepiej nie wychowałeś? — zapytała dobitnym głosem panna Ofelja.
— Na to potrzeba byłaby wiele mozołu, wiele starań. Jestem za leniwy, kuzynko. Przyznasz sama, że lenistwo gubi najwięcej ludzi. Gdyby nie lenistwo, byłbym prawdziwym aniołem.
— Mnie się zdaje, — rzekła panna Ofelja, — że wy, posiadacze niewolników, przyjmujecie na siebie nader wielką odpowiedzialność. Za żadne szczęście ziemskie nie odważyłabym się wziąść na siebie takiej odpowiedzialności. Obowiązkiem waszym jest, starać się o wykształcenie swych niewolników, postępować z nimi jak z istotami obdarzonemi rozumem i duszą nieśmiertelną, istotami, za które trzeba będzie wam odpowiedzieć na strasznym sądzie Pańskim, to jest przekonanie; — rzekła panna Ofelja, puściwszy wodze bolesnemu uczuciu, które od rana coraz mocniej ogarniało jej duszę.
— Dosyć, dosyć, kuzynko! — zawołał Saint-Clare, szybko się zrywając z kanapy; — nie poznałaś nas jeszcze do tyla, żebyś mogła o tem wyrokować.
Siadłszy do fortepjanu, począł grać jakąś wesołą kompozycję. Augustyn miał niezwykły talent do muzyki. Gra jego była pełna uroku; palce zdawały się nie dotykać klawiszów, a jednak każdy ton był czysty i wyraźny. Skończywszy jeden utwór, począł grać drugi, po tym nastąpił znowu inny; rzekłbyś, że chce zagłuszyć nieprzyjemne myśli, wirujące po głowie. Wstawszy nareszcie od fortepjanu, odezwał się wesołym jak zwykle tonem:
— Dzięki ci, kuzynko, za wyborną naukę; postąpiłaś tak, jak ci doradzało sumienie, i poważam cię za to więcej niż przedtem. Przyznaję, iż rzuciłaś mi w oczy nieocenioną prawdę, brylant najczystszej wody; ale cios tak był trafnie i silnie rzucony, że nie mogłem w tej chwili przyjść do siebie, żeby poznać się na jego wartości.
— A ja przyznam się otwarcie, że nie widzę żadnej w słowach tych słuszności, — odezwała się Marja. — Ciekawa byłabym dowiedzieć się, kto więcej od nas robi dobrego dla murzynów? A czyż stali się przez to lepszymi? — Ani trochę; przeciwnie, codzień są gorsi. A czyż to nie mówiono im o tem? Zmęczyłam się i ochrypłam, siląc się wmówić im jakie mają obowiązki i co z tego kolejno wypływa. Lecz nie koniec na tem: pozwala im się chodzić do kościoła, kiedy tylko zamarzą, chociaż z całej nauki nie rozumieją nic więcej, ileby zrozumiało stado bydła, gdyby je zapędzono do kościoła, i dlatego nie pojmuję wcale, po co oni chodzą na nabożeństwo; korzyści z tego nie mają ża-