Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.
159
przez Boecker Stove

przedstawiła się panna Ofelja, stojącą obok niej. Jedwabna jej suknia i szal były wprawdzie niemniej bogate, batystowa chusteczka była niemniej cienka; ale nieruchoma, wyprostowana jak kół, wyglądała dziwnie kanciato.
— Gdzież Ewa? — zapytała Marja.
— Zatrzymała się na schodach, aby powiedzieć coś Mami.
Cóż mogła Ewunia Mami powiedzieć? Dowiesz się o tem, miły czytelniku, chociaż Marja tego nie słyszała.
— Mami, kochana Mami, wiem, że cię głowa boli.
— Prawda, panienko, od niejakiegoś czasu boli mnie bardzo głowa, ale, proszę, nie kłopoc się o to.
— Cieszę się, że choć dziś możesz wyjść z domu; ale oto — dodała Ewunia, obejmując Mami za szyję, — weź ten flakonik z perfumem, orzeźwisz się nieco.
— Nie, panienko, nie mogę go przyjąć, to nie dla mnie, cały ze złota, wysadzony brylancikami.
— Czemuż nie może być dla ciebie? Tobie się przyda, a mnie nie potrzebny. Mama zawsze wącha z niego, gdy cierpi na ból głowy; powąchaj i ty, to ci ulży. Zróbże mi tę przyjemność, weź go.
— Kochane dziecię, gołąbko moja! — rzekła Mami, gdy Ewunia włożyła jej spiesznie flakonik za gors, a ucałowawszy ją, pobiegła po schodach na dół.
— Czegoś się tam zatrzymywała?
— Zatrzymałam się tylko chwilkę dla oddania mojego flakoniku Mami, żeby go wzięła z sobą do kościoła, bo ją boli głowa.
— Ewuniu! — zawołała Marja, tupnąwszy niecierpliwie nogą — jak można dawać Mami złoty flakonik? Kiedyż się nauczysz przyzwoitości? Idź natychmiast, odbierz jej flakonik! idź mi zaraz!
Ewunia bardzo posmutniała.
— Daj jej pokój, Marjo, niech robi, co jej się podoba, — odezwał się Saint-Clare.
— Ależ na miłość Boga, — odparła Marja, — cóż z tego dziewczęcia będzie?
— To Pan Bóg wie najlepiej, — odrzekł Saint-Clare; — wiem tylko to, że na tamtym świecie będzie jej lepiej niż mnie i tobie.
— Ach, tatko, nie mów tak, bo to mamę zasmuca! — odezwała się Ewunia, dotykając usteczkami z lekka ręki ojca.
— A ty, kuzynie, gotów jesteś do kościoła? — spytała panna Ofelja, zwracając się nagle do pana Saint-Clare.
— Nie, nie jadę.
— Ach, jakbym była rada, gdyby Saint-Clare uczęszczał więcej do kościoła; — rzekła Marja. — Ale w nim niema wcale ducha pobożności. To doprawdy wstyd.
— Wiem o tem, — odrzekł Saint-Clare, — wy, kobiety, jeździcie po to do kościoła, ażeby świecić strojami i szczycić się swą pobożnością. Ale ja, jeżeli pójdę do kościoła, to tylko na nabożeństwo, na które chodzi Mami, gdzie lud śpiewa pieśni i modli się prawdziwie pobożnie.