— Ty nie masz ani trochę chrześcijańskiego pobłażania.
— Przypuśćmy, — mówił dalej Saint-Clare, — że ni stąd ni zowąd, jakimś cudem, spadła gwałtownie i na zawsze cena bawełny, a skutkiem tego, samo przez się zniżyła się wartość niewolnika; obaczylibyście, jak natychmiast zjawiłyby się nowe poglądy oparte na Piśmie św.! Jakie niesłychane światło zstąpiłoby wówczas na głowy wszystkich tych, którzy w tak haniebny sposób nadużywają słowa Bożego.
— Tak, czy owak, — rzekła Marja, kładąc się na sofie, — dziękuję Bogu, że mi pozwolił urodzić się w kraju, gdzie istnieje niewolnictwo; wierzę niezachwianie w jego prawność i czuję, że bez niego żyćbym nie mogła.
— No, a ty lubko, co myślisz o tem? — zapytał Saint-Clare Ewuni, która w tej chwili weszła do komnaty z kwiatkiem w ręku.
— O czem papo?
— Co ci się więcej podoba: czy żyć tak, jak u twego wuja w Wermoncie, czy mieć dużo sług, jak u nas?
— Ani wątpić, papo, u nas lepiej.
— Dlaczegóż to? — zapytał Saint-Clare, gładząc ją po główce.
— A to dlatego, — odrzekła Ewunia, patrząc ojcu z dziecinną szczerością w oczy, — dlatego, że u nas jest więcej osób, które można kochać.
— To godne Ewuni; ona zawsze niedorzecznie się odzywa — zauważyła Marja rozgniewana.
— Czy to tak coś niedorzecznego, ojczulku? — zapytała po cichu Ewunia, siadając ojcu na kolanach.
— Według pojęć świata, niezawodnie; ale gdzież to córunia moja bywała podczas obiadu?
— Byłam, tatuniu, na górze u wuja Tomasza, słuchałam jego pieśni; Dina przyniosła mi obiad do jego pokoiku.
— Słuchała śpiewu Tomasza...
— Tak, on śpiewa takie śliczne piosenki, o jasnych aniołkach, o wiośnie, o kwiatkach...
— Więc śpiew Tomasza podoba się tobie, nieprawdaż?
— O bardzo! Tomasz obiecał nauczyć mię owych pieśni.
— Co?... lekcji śpiewu chce ci udzielać?... Coraz to lepiej! — zawołała Marja.
— On mi śpiewa, a ja mu czasem czytam głośno, a jeśli czego nie rozumiem, to mi tłomaczy.
— Słowo daję, — nic śmieszniejszego w życiu nie słyszałam — odezwała się znowu Marja, nie mogąc ukryć gniewu.
— Śmiej się, jeśli ci się podoba — rzekł Saint-Clare — w moich oczach jest Tomasz nielada człowiek! Jeżeli nie ma nauki, to nie zbywa mu za to na wrodzonem rozumie. Dziś rano szedłem do stajni; po drodze, mijając mieszkanie Tomasza, posłyszałem, że się modli i wzięła mię chęć podsłuchania. Proszę mi wierzyć, że nigdy nie słyszałem podobnej modlitwy, tak słodko płynącej z duszy, a trzeba wiedzieć, że modlił się z niezwykłą gorliwością właśnie za mnie...
— Nie wątpię, spostrzegł pewnie, że go podsłuchujesz. Słyszałam nieraz, że murzyni to przebiegli ludzie.
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
163
przez Boecker Stove