Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.
164
Chata wuja Tomasza

— W takim razie nie tęgi z niego polityk, bo szczerze wypowiadał przed Bogiem niebardzo pochlebne o mej osobie zdania. Jeżeli się nie mylę, Tomaszowi się zdaje, że ja powinien byłbym się nawrócić, i zasyła gorące modły ku niebu, ażebym wszedł na drogę prawdy.
— Mam nadzieję, — rzekła panna Ofelja, — że weźmiesz to sobie do serca.
— Jak widzę, to i ty, kuzynko, podzielasz zdanie Tomasza. Dobrze, zobaczymy, nieprawdaż, Ewuniu?




ROZDZIAŁ XVII.
Walka o wolność.

Już słońce zaczęło się schylać ku zachodowi. W domu Kwakrów krzątano się żywo, ale w milczeniu, jak gdyby jakaś ostrożność była potrzebna. Racheli Halliday chodziła, sama doglądała, aby wszystko, żywność i potrzebne do drogi rzeczy dla podróżnych naszych były spakowane tak, żeby jak najmniej zajmowały miejsca. Cień popołudniowy padał w stronę wschodnią, a na zachodniem niebie widniała czerwona tarcza słoneczna, łagodne jej promienie wpadały do niewielkiej sypialni, w której siedzieli obok siebie Jerzy z żoną swoją, trzymając na kolanach małego Henrysia; oboje w głębokiej zadumie, a na licach ich widniały ślady łez.
— Tak, moja Elżbieto — odezwał się Jerzy — wiem, że wszystko, coś mówiła, jest prawdą. Tyś dobra, stokroć lepsza ode mnie; odtąd będę się starał postępować tak, jak pragniesz: działać, jak człowiek wolny; czuć, jak dobry chrześcijanin. Bóg wszechmocny widzi, że chciałem być dobrym, że śmiało walczyłem wówczas, kiedy wszystko było przeciw mnie. Zapomnę o całej przeszłości, wyniszczę w sobie wszelkie uczucia gorzkie i uczucia zemsty, będę czytał Żywoty Świętych i zostanę gorliwym chrześcijaninem.
— Skoro przybędziemy do Kanady, — rzekła Elżbieta, — będę ci w pracy pomagała; umiem doskonale szyć, prać najdelikatniejszą bieliznę, prasować. Bóg dopomoże, że we dwoje zapracujemy na życie.
— O, tak! moja droga, żebyśmy tylko mogli żyć jedno dla drugiego i dla dziecięcia naszego. O Elżbieto! gdyby oni tylko poczuli, jakie to wielkie szczęście leży w wewnętrznem przeświadczeniu człowieka, że żona i dziecię jest ich własnością. Jakże często, patrząc na ludzi używających tego przywileju, nie mogłem pojąć, dlaczego oni gonią jeszcze za czemś innem, jeszcze czegoś pragną. O tak! dziś jestem bogaty i silny, choć prócz rąk do pracy nic nie posiadamy. Nie ośmieliłbym się nawet i prosić Boga o coś więcej. Chociażem dożył lat dwudziestu pięciu, ciężko, okropnie każdodziennie pracując i nie mam ani szeląga, ani dachu, pod którymbym mógł spokojnie spocząć, piędzi ziemi, którąbym mógł nazwać swoją własnością, lecz niech tylko mnie zostawią spokojnie,