z jednej strony umiała być pokorną wobec pani, a z drugiej strony — rozkazywać kuchtom i kuchcikom, i zawsze wolę swoją przeprowadzała.
Jeżeli cośkolwiek jej się nie zdarzyło, umiała zawsze się uniewinnić, a spędzić winę na któregokolwiek z kuchcików, których w każdej większej kuchni bywała wielka ilość. Ona sama — była zawsze niewinną i jej zdolności kucharskich nie zdołał nikt podać w podejrzenie.
Trzeba jednak przyznać, że Dina doskonale się znała na swojej sztuce. Chociaż w kuchni panował nieład i chaos, przecież obiad wystawiała na oznaczony czas i tak smaczny, że najwybredniejszy smakosz nic nie mógłby zarzucić.
Jaki obiad przyrządzić, co podać itd. obmyśla zwykle po śniadaniu. Do tego potrzeba jej było spokojnej głowy. Usiadła więc na podłodze i zapaliła krótką fajeczkę, bo to dodawało jej pewnego natchnienia.
Dokoła niej siedziała gromada dziatwy. W południowych bowiem Stanach w każdym domu jest dzieci bardzo dużo. Jedni łupali groszek, drudzy strugali ziemniaki, inni skubali drób, a ponad niemi wszystkiemi panowała nieograniczenie Dina z warzęchwią w ręku, — berło, którego nigdy z ręki nie puszczała. Od czasu do czasu dawała temu kułaka, tamtemu szturchańca i tak utrzymywała wśród tej krzykliwej czeredy pewien rygor.
Po uskutecznionym przeglądzie różnych działów zarządu domowego, weszła panna Ofelja do kuchni. Dina, uwiadomiona już o tem, co się działo, postanowiła trzymać się obronnie, nie ustąpić w swych prawach i przywilejach ani na krok.
W dużej, cegłą wyłożonej kuchni stał wzdłuż ściany piec. Pan Saint-Clare chciał go przebudować na mniejszy, zgrabniejszy, podług nowszych wymagań, lecz próżne były jego usiłowania, Dina się na to nie zgodziła.
Po powrocie swoim z podróży na Północ, gdzie nie mógł się dość nadziwić porządkowi panującemu w kuchni stryja, postanowił również wprowadzić podobny porządek w swojej kuchni; kazał więc pobudować regały z szufladkami, szafy i inne sprzęty. Lecz Dina, zamiast pochować w nie przedmioty, dla których były zrobione, powkładała w szuflady grzebienie, szczotki, podarte pończochy, dziurawe trzewiki, sztuczne, pomięte kwiaty — wogóle wszystkie jej sercu drogie pamiątki...
Gdy panna Ofelja weszła do kuchni, Dina nie powstała według zwyczaju, lecz paliła spokojnie dalej fajeczkę, śledząc z ukosa każde poruszenie nieprzyjaciołki, choć na pozór zajęta była dozorowaniem prac, jakie naokoło niej się odbywały.
Panna Ofelja zaczęła przegląd od szafy, a wysuwając jednę szufladę, spytała:
— Do czego ona ci służy, Dina?
— Prawie do wszystkiego, ponieważ to pod ręką i wygodne.
Rzeczywiście był to skład wszystkiego, bo i czegóż tam nie było? Naprzód wyciągnęła stamtąd panna Ofelja deseniową serwetę uwalaną w krwi, znać musiała służyć do owijania surowego mięsa.
— A cóż to, czy chodzisz do jatek z najdelikatniejszą serwetą swojej pani?
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.
183
przez Boecker Stove