wejrzenie na Topsy. — Gdybym była panem Saint-Clare, siekłabym ją aż do krwi, pamiętałaby mnie!
— Nie, nie, Różo — przerwała Ewunia tonem rozkazującym, którym umiała czasem przemówić. — Nie mów tak, bo nie lubię tego!
— Ach panna Ewunia! — odpowiedziała Róża — taka dobra, litościwa i dlatego nie rozumie, jak trzeba postępować z tymi murzynami!... A ja mówię, że niema na nich innego środka.
— Milcz, Różo! ani słowa więcej! — zawołała Ewunia i oczy jej groźnie błysnęły, twarz oblała się rumieńcem.
Róża umilkła natychmiast i wyszła, mrucząc półgłosem:
— Znać, że w żyłach panny Ewuni płynie krew Saint-Clare i mówi zupełnie tak, jak jej ojciec.
Ewunia stała nieporuszona z oczami zwróconemi na Topsy.
Oto dwie przedstawicielki dwóch ostatecznych krańców społeczności obok siebie. Dziecię śliczne, białe, arystokratyczne, z jasną główką, z wyniosłym, rozsądnym czołem, z ruchami pełnemi szlachetności i powabu; druga — czarna, żywa, zręczna, uniżająca się, a jednak przebiegła. Twarzą w twarz stały te dwa żywe typy dwóch różnych plemion, — jedna plemienia saksońskiego, dziedziczka oświaty, druga Afrykanka, córka długich lat hańby, ucisku, niewoli, pracy i występku.
Być może, że myśli podobne nie jaśnie krążyły w główce Ewuni, bo myśli dziecka zwykle niepewne, instynktowe, nie dają się określić. Lecz widocznem było, że w głębi tej szlachetnej duszy kiełkuje zarodek wzniosłych zasad, których dziecię nie mogło jeszcze ująć w formę. Gdy panna Ofelja gniewała się na występki Topsy, anielska twarz Ewuni pokryła się chmurą smutku i dzieweczka przemówiła łagodnie:
— Biedna Topsy, dlaczego kradniesz?... Teraz będą się ciebie wszyscy wystrzegali. Wierzaj mi, moja Topsy, że wolałabym oddać ci wszystko co posiadam, jak widzieć, że sama bierzesz.
Były to pierwsze słowa przyjazne, które mała murzynka słyszała w swem życiu. Ton słodki, anielski, łagodny wyraz twarzy, dziwnie poruszyły to nieuprawione, gburowate serce, coś wilgotnego pokryło okrągłe, przenikliwe jej oczy; lecz wkrótce śmiech urwany, krótki, zimny przerwał błogą chwilę rozczulenia. Ucho, przyzwyczajone li tylko do obelg i łajań, nie mogło odrazu pojąć słów miłości i współczucia, wydały jej się dziwaczne, niepojęte, nie mogła w nie wierzyć.
Co począć z małą murzynką? Była to prawdziwa zagadka dla panny Ofelji. Jej zasady wychowania wcale nie dały się w tym przypadku zastosować. Zamknęła przeto małą Topsy do ciemnej komórki już to dlatego, że sama pragnęła korzystać z czasu, aby się namyślić, jak dalej z nią postępować, już też, że miała nadzieję, iż osamotnienie w ciemnicy wpłynie na wychowanicę jej korzystnie.
— Prawdziwie nie wiem, czy dam sobie radę z Topsy bez karania jej cieleśnie — rzekła do pana Saint-Clare.
— Bij ją, jeżeli serce tak ci dyktuje, masz pełne prawo; działaj według swych zasad, używaj wszelkich środków.
— Wszak zawsze biją dzieci — odpowiedziała panna Ofelja. —
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.
215
przez Boecker Stove