wierały na słabą kobietę wpływ podobny do huraganu, co w przelocie chyli do ziemi wiotką trzcinę.
— Pamiętasz — mówił dalej — małego Karlo, któregoś mi darowała, on był moją pociechą, jedyną rozrywką. W nocy i we dnie ciągle był przy mnie i patrzał mi w oczy z takim wyrazem czułości, jakby rozumiał, ile cierpię. I to mi zabrali. Wczoraj karmiłem go u drzwi kuchni okruchami, którem pozbierał ze ziemi. Pan to zobaczył, i dowodząc, że karmię psa chlebem kradzionym, kazał mu przywiązać kamień do szyi i rzucić biednego Karlo do stawu.
— Ach. Jerzy, i tyżeś to zrobił?
— Ja... nie! ale on... on sam to zrobił... pan i godny jego syn, i ciskali z brzegu kamieniami na tonącego Karlo. Biedna psina, patrzał na mnie tak smutnie, jakby mi wyrzucał, dlaczego go nie ratuję. A mnie jeszcze obito, że nie chciałem go sam utopić. Biciem u mnie nic nie wskórasz; przekonasz się, tyranie, że mnie rózgi zmiękczyć nie potrafią... Przyjdzie i na cię kolej... prędzej niż się obejrzyć zdołasz, a wtenczas się policzymy.
— Co chcesz począć? Pokładaj w Bogu nadzieję; żyj, jak wiara nakazuje, a Bóg wybawi cię z niedoli.
— Nie, Elżbieto, nie mam chrześcijańskiej pokory, serce moje przepełnione goryczą, nie mogę pokładać w Bogu nadziei... dlaczego Bóg pozwala na podobne rzeczy?
— Miejmy wiarę, Jerzy! Pani mówiła mi, że wszystko, co z woli Bożej się dzieje, nawet smutki i niedole, są dla naszego dobra.
— Zapewne, łatwo to mówić, siedząc na miękkiej sofie, albo jadąc w wygodnej karecie; ale na mojem miejscu każdyby co innego powiedział, jestem tego pewny. Chcę się zgadzać z wolą Bożą, ale krew mi wre, zgroza i gniew rozrywają piersi... nie, to próżna, nie mogę pogodzić się ze swą dolą. I tybyś była nielepszą. Ale poczekaj, jeszczem nie wszystko ci powiedział, a i w twoich żyłach krew zawrze pewnie.
— Posłuchaj. Pan powiedział niedawno, że źle zrobił, pozwalając mi ożenić się z dziewczyną, która do niego nie należy. Powiadał, że nie może cierpieć pana Szelby i całego jego domu, dlatego, że są hardzi i zadzierają nosa. Mówił, że ty mnie nauczyłaś być dumnym, że nie pozwoli mi więcej tu uczęszczać, że powinienem ożenić się z drugą i żyć z nią na jego gruncie. Z początku były to tylko postrachy; ale wczoraj powiedział stanowczo, że rozkazuje mi poślubić Franię i żyć z nią w jednej chacie; a jeśli się nie zgodzę, grozi, że mnie sprzeda handlarzom południowym.
— Ależ my jesteśmy złączeni ślubem kościelnym, tak samo jak biali! — odrzekła z prostotą Elżbieta.
— Alboż nie wiesz, że niewolnik nie może się żenić? Prawa, zabezpieczającego trwałość naszego związku, niema w tym kraju, — będziesz musiała przestać być moją żoną, jeśli tak rozkaże. Oto dlaczego tak mi smutno, że ciebie poznałem!... Lepiejby nam było, gdybyśmy siebie nie znali; lepiejby było, gdyby ten chłopiec nie przyszedł na świat. Z nim może się to stanie, co z nami.
— O! nasz pan taki dobry!
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.
18
Chata wuja Tomasza