na prośby panny Ofelji, skoro chciał ją pogniewać, wołał do siebie Topsy i kazał jej powtarzać ustępy, które zwykle przekręcała.
— I jakże chcesz, abym ją czegoś nauczyła, jeśli ze wszystkiego drwisz, — mówiła panna Ofelja rozdraźniona.
— Tak, przyznaję, że to źle, nie będę więc w przyszłości przeszkadzał; ale jakże zabawnie się słyszy, jak to dziwne małe stworzenie potyka się przy dłuższych zdaniach! — mówił Saint-Clare.
Ty ją utwierdzasz w omyłkach.
— Co to szkodzi? Dla niej ten lub inny wyraz ma zupełnie toż samo znaczenie.
— Chciałeś sam, abym ją wychowała, jak się należy; nie zapominaj więc, że to istota myśląca, a więc trzeba z nią postępować z wielką ostrożnością.
— O tak, kuzynko, wiem o tem dobrze; ależ cóż ja za to mogę, skoro jestem, jak mówi Topsy, tak zły!
Wychowanie dziecka przez dwa lata kręciło się po tych błędnych drożynach. Topsy stała się dla panny Ofelji prawdziwem chronicznem cierpieniem, z którem biedna nauczycielka oswoiła się jak z migreną lub newralgją. Saint-Clare bawił się z Topsy jak z papugą, lub pieskiem; a przebiegła dziewczyna, rozumiejąc swe położenie, skoro tylko zasługiwała na karę, uciekała za krzesło pana Saint-Clare, który zawsze stawał w jej obronie. Często, dostawszy od swego pana kilka groszy, kupowała sobie za nie orzechów lub lodowatego cukru i hojnie niemi obdarzając całą czeredę dzieciaków; bo trzeba oddać sprawiedliwość Topsy, przy wszystkich swoich psotach i figlach, które były tylko osobistą obroną od prześladowania, miała serce dobre.
Może czytelnik raczy wrócić z nami do Kentucky dla zajrzenia, co też tam się dzieje.
Wieczorem po upalnym dniu, drzwi i okna mieszkania pana Szelby były pootwierane. W długiej, wiodącej przez cały dom sieni, z drzwiami prowadzącemi do salonu, z balkonami po obu końcach, siedział pan Szelby z cygarem w ustach w fotelu, wygodnie ulokowawszy nogi na krześle.
Pani Szelby siedziała przy drzwiach i szyła; a mając coś na sercu, oczekiwała dogodnej chwili, aby zacząć rozmowę.
— Czy wiesz — rzekła nakoniec — Klotylda otrzymała list od Tomasza...
— Czy być może? Więc Tomasz znalazł tam przyjaciela... jakże mu się powodzi?