wiodący za uzdę małego karego arabczyka, sprowadzonego niedawno za bardzo znaczną sumę dla Henryka.
Dumny Henryk ze swej własności, wziął trenzle z rąk sługi i zaczął troskliwie oglądać swego konia; nagle twarz jego przybrała wyraz groźny i niezadowolony.
— Cóż to znaczy, Dodo, psie leniwy! nie czyściłeś dzisiaj mego konia?
— Czyściłem, paniczu — odrzekł z pokorą Dodo — lecz w tej chwili sam się zapalił.
— Milcz niedołęgo! jak śmiesz kłamać! — krzyknął groźnie Henryk i podniósł szpicrutę.
Był to śliczny mulat równego wzrostu z Henrykiem, miał oczy pełne ognia, a wysokie, śmiałe czoło okalały kędziory włosów. Znać było, że w żyłach jego płynęła krew białych, bo nagły rumieniec pokrył twarz jego, wzrok się zaiskrzył i pospiesznie zaczął:
— Paniczu!...
Lecz Henryk uderzył go szpicrutą po twarzy, a chwyciwszy za rękę i cisnąwszy na kolana, bił go, póki sił starczyło.
— A zuchwały psie, masz naukę! Kiedy ja mówię do ciebie, nie powinieneś odpowiadać! Odprowadź konia i oczyść go natychmiast! Ja cię nauczę!
— Paniczu — rzekł Tomasz — mnie się zdaje, iż Dodo chciał powiedzieć, że prowadząc ze stajni pełnego ognia konia, nie mógł go utrzymać; koń się wyrwał, a tarzając się po ziemi, zabrukał się; ja sam widziałem, jak go czyścił.
— Milcz, gdy ciebie nie pytają! — krzyknął Henryk, zawrócił się i wszedł na wschody, aby pomówić z Ewunią ubraną w amazonkę i czekającą na konia.
— Śliczna kuzynko — rzekł — jakże mi przykro, że z przyczyny tego osła musisz czekać. Usiądźmy nieco i zaczekajmy, aż wrócą. Co tobie kuzynko? Dlaczegoś tak zagniewana?
— Jak mogłeś tak okrutnie obejść się z biednym Dodo? — spytała Ewunia.
— Okrutnie? — rzekł Henryk z nieudanem zdziwieniem. — Co rozumiesz przez to miła Ewunio?
— Nie nazywaj mnie miłą Ewunią, skoro tak postępujesz.
— Śliczna kuzynko, ty nie znasz Dodo; to jedyna droga, którą można dojść z nim do ładu, inaczej dla swej obrony gotów Bóg wie co nakłamać. O! trzeba zamknąć mu odrazu gębę; ojciec tak zawsze postępuje.
— Lecz wuj Tomasz mówił, że to przypadek zrządził, a on nigdy nie kłamie.
— O jeżeli tak, to Tomasz jest jakimś nadzwyczajnym murzynem! — odrzekł Henryk. — Dodo słowa prawdy nie powie.
— Twoje z nim postępowanie pozbawiło go zupełnie odwagi i dlatego kłamie.
— Moja Ewunio, z takim zapałem bronisz Dodo, że może to prawdziwie obudzić we mnie zazdrość.
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.
232
Chata wuja Tomasza