w sobie krwi afrykańskiej, ile potrzeba dla nadania zwrotnikowego ciepła i serdeczności naszej wyrachowanej wytrwałości i przezorności. Jeżeli kiedy dla nas nastąpi czas San-Domingo, krew anglo-saksońska da nam się we znaki. Potomkowie białych ojców, w żyłach których grają wszystkie nasze samolubne uczucia, wkrótce nie dozwolą kupować i sprzedawać siebie i handlować swemi duszami. Powstaną oni, a z nimi połączy się plemię ich matek.
— Głupstwa... marzenia...
— Rzeczywiście, byłbyś doskonałym podróżującym kaznodzieją, — rzekł, śmiejąc się Alfred. — Nie lękaj się o nas! Prawne władanie dostatecznie nas ochrania. Władza przy nas. A to poddańcze plemię, jest zupełnie zwyciężone i takiem pozostanie! Znajdzie się u nas potrzebna doza energji a przytem mamy na jej poparcie dostateczną ilość prochu.
— Młodzież wychowana tak jak twój Henryk, bez wątpienia będzie doskonałą strażą zachowawczą waszych magazynów prochu! — odpowiedział Augustyn, — zimna, władająca swemi namiętnościami... Przysłowie mówi, że kto nie umie rządzić sobą, nie potrafi rządzić i innymi.
— To właśnie nieszczęście, — odpowiedział w zamyśleniu Alfred. — Bez wątpienia przy naszym politycznym systemacie trudno wychowywać dzieci; on zanadto dozwala rozwijać się namiętnościom, które i bez tego w naszym klimacie są zbyt silne. Bardzo jestem niespokojny o Henryka. Szlachetny, dobrego serca, lecz kiedy się zapali, to istny ogień. Chciałbym go posłać na północ na wychowanie; tam posłuszeństwo w większej modzie, a przytem częstsze będzie miał tam stosunki z równymi sobie.
— Dziś, kiedy wychowanie dzieci stało się najważniejszą kwestją społeczną, musimy sami przyznać, że nasz społeczny system, nie wiele co wart i należałoby go porzucić!
— Pod niejednym względem — być może; trzeba jednak przyznać, że system nasz rozwija w dzieciach męstwo i odwagę, a wady plemienia niewolniczego umacniają ich w cnotach. Sądzę, że Henryk dlatego tak pojął i ocenił piękność prawdy, że w jego przekonaniu fałsz i oszukaństwo są nieodłącznemi przymiotami niewoli.
— Oto pogląd głęboko chrześcijański! — zawołał Augustyn.
— Chrześcijański — czy niechrześcijański; w każdym razie jest to fakt bynajmniej niemniej chrześcijański od wielu innych.
— Być może!
— E! co za przyjemność spierać się w tym przedmiocie, Augustynie? Sądzę, żeśmy już pięćset razy przebiegali tę drogę. Ot lepiej zagrajmy w szachy!
Obydwaj bracia weszli po wschodach na galerję i usiedli przy stoliku do gry w szachy. Alfred, ustawiając figury, rzekł:
— W rzeczy samej, gdybym tak myślał jak ty, jużbym dawno cośkolwiek uczynił.
— Nie wątpię o tem. Ty należysz do liczby ludzi czynu; powiedz, cóż ja mam przedsięwziąć?
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.
235
przez Boecker Stove