— Tyś go nigdy nie widziała? — spytał ojciec.
— A cóż to może przeszkadzać — odrzekła Ewa. — Wierzę w Niego i wkrótce go ujrzę!
Na twarzyczce jej widać było promienną radość. — Saint-Clare zamilkł. Już dawniej widział objawy podobnych uczuć u swej matki, tylko że wówczas serce jego było na nie głuche.
Od tej chwili Ewa coraz widoczniej traciła siły, nie było wątpliwości, że niema nadziei jej uratowania. Śliczny jej pokoik zamienił się w izbę szpitalną, a panna Ofelja dzień i noc czuwała przy łóżku chorej i wszyscy jednogłośnie jej przyznawali nieocenione zdolności w tym względzie. Stała się niezbędną. Umiała zastosować do chorej rady lekarza, była punktualną w wykonywaniu jego rozporządzeń, nie uchybiła w tym względzie ani o źdźbło. Na niej jednej Saint-Clare z całą ufnością polegał. Ci, którzy poprzednio ruszali ramionami, pomawiając ją o dziwactwa i przyzwyczajenia tak sprzeczne z wolnemi zwyczajami południa, musieli wyznać, że tu właśnie nikt jej nie potrafiłby wyręczyć.
Wuj Tomasz często był przy chorej, która cierpiąc na silne rozdraźnienie nerwów, czuła wielką ulgę, kiedy ją noszono na rękach. Dla Tomasza było to największem szczęściem, gdy mógł nosić drogi skarb po pokoju lub galerji. A kiedy od jeziora wiał orzeźwiający wietrzyk i Ewa od rana czuła się silniejszą, Tomasz wynosił ją do ogrodu i chodził z nią pod cieniem pomarańczowych drzew, lub siadał w jakiem miejscu przez nią ulubionem.
Nosił ją i ojciec; ale będąc mniej silnym, prędko się męczył. Ewunia mawiała wtenczas:
— Ojczulku, pozwól Tomaszowi mię nosić. Biedny, kochany Tomasz! to jemu sprawia tyle szczęścia, a teraz jedynie tem może mi się przysłużyć; a przecież wiesz, ojczulku, jak chętnie służy.
— I ja także, moja Ewo — rzekł ojciec — pragnę cię nosić.
— Ojcze, ty możesz robić wszystko, co ci się podoba, jesteś ciągle ze mną; czytasz mi, czuwasz przy mnie w nocy, a Tomasz może mnie tylko nosić. A przytem czuję, że jemu lżej mnie nosić niż tobie, bo jest silny.
I niejeden Tomasz tak gorąco pragnął być użytecznym Ewie, każdy z domowych czuł tę konieczną potrzebę i biegł z usługą, jak tylko mógł.
Serce biednej Mami wyrywało się do tego miłego dziecięcia, ale nie mogła odejść od Marji, która wmawiała w siebie coraz to nowe choroby; po kilkanaście razy budziła w nocy biedną Mami, kazała nacierać sobie nogi, lub zwilżać głowę świeżą wodą, szukać chustki do nosa, lub dowiadywać się co za przyczyna szumu dolatującego z pokoju Ewy kazała zapuścić firanki, bo raziło ją światło, to znowu podjąć je, gdyż było za ciemno. We dnie, kiedy Mami się wyrywała, by czemkolwiek usłużyć swej wychowanicy, Marja z dziwną zręcznością wynajdywała dla niej jakie zatrudnienie, lub zajmowała swą własną osobą, tak że biedna Mami widywała Ewę tylko ukradkiem.
— Za najświętszy swój obowiązek uważam szanowanie swego zdrowia — mówiła Marja; — bo choć jestem słabą, jednak wszystkie
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.
254
Chata wuja Tomasza