Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.
263
przez Boecker Stove

— Tak, panie, wiem o tem — rzekł Tomasz — lecz gdyby pan chciał tylko spojrzeć w górę, gdzie nasza droga Ewunia, gdzie nasz Zbawiciel...
— Ach! Tomaszu, ja patrzę, lecz na nieszczęście nic nie widzę. O gdybym to ja mógł coś spostrzec!
Tomasz ciężko westchnął.
— Zdaje się, że jest danem tylko dzieciom i pokornym, niewinnym, jak ty, Tomaszu, widzieć to, czego my nie możemy. — Dlaczego to tak?
— Wiary potrzeba!
— Tomaszu, ja nie wierzę, ja nie mogę wierzyć; jam się zrósł z wątpieniem! Chciałbym wierzyć, a nie mogę.
— Drogi panie, módl się do Matki Najświętszej, ona cię wspomoże.
— Któż może cośkolwiek wiedzieć o niczem! — mówił Saint-Clare sam do siebie, błądząc wzrokiem. — Ta czysta miłość, ta zadziwiająca wiara, czyżby miały być tylko jedną ze zmiennych faz uczuć człowieka, niemających żadnej rzeczywistej podstawy, znikomych, jak lekki podmuch? Czyż niema niczego?
— Jest, dobry panie, o! jest! jest! Ja wiem, jestem przekonany, że jest — rzekł Tomasz, padając na kolana. — Miej wiarę! drogi panie, miej tylko wiarę!
— Skąd wiesz, że jest Bóg, Tomaszu; tyś go nigdy nie widział?
— Ja wiem, że jest, ja to czuję i czuję teraz. Kiedy mnie oderwali od mojej drogiej żony, od małych mych dziatek, byłem w okropnej rozpaczy. Zdawało mi się, że wszystko zginęło dla mnie; ale Bóg się zlitował nade mną i rzekł mi: „nie bój się, Tomaszu“. Światło i wesele weszły w serce moje i pokój był we mnie. Jestem szczęśliwy, kocham wszystkich i proszę tylko o to, aby Bóg dał mi siły do wypełnienia woli Jego i żeby wola Jego spełniła się nade mną, jak mu się spodoba. Wiem, że to nie dla moich zasług, bo ja biedny i nędzny; ale wiem, że Pan Bóg ciebie, dobry panie, ma w łasce Swojej.
Tomasz mówił, płacząc, głosem przytłumionym. Wzruszony Saint-Clare ściskając przyjaznie szorstką, czarną rękę murzyna, opargł głowę swoją na jego ramieniu.
— Ty mnie kochasz, Tomaszu? — spytał.
— Dziś nawet jestem gotów oddać życie moje za pana, gdybym wiedział, że to byłoby potrzebne dla pańskiego nawrócenia.
— Jesteś niedorzeczny — wyrzekł Saint-Clare, wyprostowawszy się. — Nie jestem godny miłości tak dobrego, uczciwego serca, jak twoje.
— O panie, jest jeszcze ktoś inny, co cię więcej kocha... Jezus Chrystus...
— Skąd to wiesz? — spytał Saint-Clare.
— Ja to czuję w głębi mej duszy. Miłość Jezusa Chrystusa jest źródłem wszelkiej prawdziwej mądrości.
— To dziwnie! — rzekł, odwracając się Saint-Clare. — Dzieje „człowieka“, który żył i umarł ośmnaście wieków temu, mają taką władzę nad sercami ludzi. — Lecz On nie był li tylko człowiekiem — dodał nagle — człowiek nie może mieć tak potężnej i wiecznie trwałej władzy! O! gdybym mógł wierzyć, jak uczyła mnie matka moja i tak się modlić, jak się modliłem, będąc dzieckiem.