Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.
264
Chata wuja Tomasza

— Panie — rzekł Tomasz — panna Ewunia czytała tak prześlicznie z tej książeczki... może pan przeczyta co dla mnie; od śmierci drogiej Ewuni nikt mi już nie czytał.
Pan Saint-Clare wziął książkę do ręki i zaczął czytać głośno. Natrafił na ustęp o wskrzeszeniu Łazarza. Czytał z niemałem wzruszeniem, tak, że często musiał przestawać, aby je opanować. Spokojna twarz jego opromieniona była miłością, wiarą i nadzieją.
— Tomaszu — spytał Saint-Clare — czy ty w to wszystko wierzysz?
— Panie, mnie się zdaje, jak gdybym to widział.
— Chciałbym mieć twoje oczy.
— Pan będzie je miał, jeżeli Bóg nie poskąpi łaski Swojej.
— Ty wiesz, że mam więcej nauki od ciebie. I cóż gdybym ci powiedział, że w to nie wierzę.
— O panie! — zawołał Tomasz, składając błagalnie ręce.
— Czy się nie zachwiejesz w swej wierze?
— O nie, ani na chwilę.
— A jednak nie wątpisz, że więcej wiem od ciebie.
— Lecz we wszystkiem potrzeba łaski nieba. Ale pan nie mówił teraz na serjo, wszakże prawda? — pytał Tomasz zaniepokojony.
— O nie, Tomaszu, nie jestem zupełnie niedowiarkiem... wierzę, że wiara jest człowiekowi koniecznie do zbawienia potrzebna; lecz sam jednak nie mam jeszcze wiary... Złe to przyzwyczajenie, mój Tomaszu.
— Gdyby tylko pan chciał się pomodlić.
— Skąd wiesz, że ja tego nie czynię?
— Czy modli się pan kiedy?
— Jabym się modlił, gdybym widział tego, do którego się mam modlić; lecz nie widzę nikogo i kiedy się modlę, zdaje mi się, że słowa moje giną w próżni. Ty umiesz się modlić Tomaszu? Pokaż mi, jak się to robi...
Przepełnione serce Tomasza wylało się w modlitwie, która płynęła z ust jego, jak żywy potok długo groblą wstrzymywany, gdy ją przerwie. O! znać było, że Tomasz wierzył, iż będzie wysłuchanym, choć nie widział nikogo. Saint-Clare porwany tym wybuchem żywej wiary, przeniesiony prawie do wrót nieba, które mu biedny niewolnik z takim zapałem przedstawił, czuł, że się zbliża do swej Ewy.
— Dziękuję ci, mój przyjacielu, dziękuję ci serdecznie! — zawołał Saint-Clare, kiedy Tomasz skończył. — Lubię ciebie słuchać, kiedy się modlisz; lecz teraz zostaw mnie samego. Drugim razem dłużej pomówimy.
Tomasz odszedł w milczeniu.