imię. — Jeżeli to dziewczę jej się tak podoba, winszuję wyboru.
— Teraz Topsy twoja, duszą i ciałem — rzekł Saint-Clare, oddając pannie Ofelji papier.
— Nie więcej, jak była przedtem — rzekła panna Ofelja. — Lecz teraz mogę nią więcej się zająć.
— Więc dobrze, teraz ona twoją według prawa — rzekł Saint-Clare, wracając do salonu.
Panna Ofelja nie lubiąc towarzystwa Marji, poszła za nim, starannie składając papier.
— Augustynie — rzekła przerywając nagle swą robótkę — czy uczyniłeś już jakie rozporządzenie względem niewolników — na przypadek twojej śmierci?
— Nie — odpowiedział Saint-Clare i czytał dalej.
— W takim razie twoje łaskawe postępowanie może być przyczyną okrutnej tyranji.
Saint-Clare sam często myślał o tem, lecz odpowiedział obojętnie:
— Tak, myślę tem się zająć.
— Kiedyż? — spytała Ofelja.
— W tych dniach.
— A jeżeli umrzesz pierwej?
— Co to znaczy, kuzynko? — spytał Saint-Clare, kładąc gazety i wpatrując się w nią. — Czy widzisz już we mnie oznaki żółtej gorączki lub cholery, że się tak gorliwie zajmujesz mojemi przedśmiertnemi rozporządzeniami?
— Jakże często w kwiecie wieku śmierć nas czeka — rzekła panna Ofelja.
Saint-Clare wstał, położył gazetę i zwolna zwrócił się ku drzwiom, wiodącym na galerję, aby położyć koniec tak niemiłej rozmowie. Mimowoli powtórzył słowo „śmierć“, wsparł się o balustradę, patrzał na wodę fontanny, wznoszącą się i opadającą i jakby we mgle widział kwiaty, drzewa i wazony ozdabiające dziedziniec. Znowu powtórzył tajemniczy wyraz śmierć, tak często powtarzany przez każdego, lecz mający jednak niesłychaną potęgę!
— Dziwne — rzekł nakoniec — że jest taki wyraz i taka rzeczywistość, a my wciąż zapominamy o tem. — Istota ożywiona, prześliczna, pełna nadziei, chęci i wymagań, — jutro nieruchoma, zimna, martwa, jutro zaginie na wieki.
Wieczór był ciepły, miły. Podszedłszy na drugi koniec galerji, ujrzał Saint-Clare Tomasza pilnie czytającego jakąś książkę, wodząc palcem po wyrazach, które z zapałem wymawiał pół głosem.
— Jeśli chcesz, to ci poczytam Tomaszu — rzekł, siadając niedbale obok niego.
— Jeżeli wola — odpowiedział Tomasz z wdzięcznością — pan czyta bieglej.
Pan Saint-Clare wziął książkę do ręki i natrafił na ustęp o sądzie ostatecznym.
— Tomaszu — rzekł po przeczytaniu ustępu tego pan Saint-Clare — ludzie, których taka czeka kara, postępują chyba tak, jak ja; wiedli
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.
269
przez Boecker Stove