Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.
272
Chata wuja Tomasza

— Według mnie, powinien szczerze żałować przeszłości i wziąść się natychmiast do dzieła.
— Wieczna praktyczność, wieczne dążenie prosto do celu! — zawołał Saint-Clare i uśmiech przebiegł po jego poważnej twarzy. — Nigdy nie zostawiasz, kuzynko, czasu do namysłu nad ogólnem rozumowaniem; krótko, bardzo krótko zatrzymujesz się nad przeszłością. Ty zawsze tylko myślisz o teraźniejszości.
— Bo tylko teraźniejszość jest jedynym czasem, którym mogę rozporządzać — rzekła panna Ofelja.
— Droga, mała Ewa... biedne dziecię! — przemówił Saint-Clare — jej niewinna, dziecinna dusza wskazała mi wielkie dzieło do wypełnienia.
Pierwszy to raz od śmierci Ewy przemówił o niej, usiłując widocznie uspokoić wzburzone serce.
— Nie pojmuję — mówił dalej — aby człowiek, skoro zostanie gorliwym chrześcijaninem, nie powstał z całą potęgą swej istoty przeciw potwornemu systemowi niesprawiedliwości, służącemu za podstawę naszemu społeczeństwu, chociażby musiał poświęcić swą głowę; przynajmniej nie mógłbym być chrześcijaninem inaczej. A znam wielu chrześcijan pobożnych i światłych, którzy i nie myślą o tem. Wyznaję, że ta apatja ludzi religijnych, ta ich dziwna obojętność na widok niesprawiedliwości, które mnie oburzają i najwięcej się przyczyniły do rozwinięcia we mnie niedowiarstwa.
— Czując podobnie, dlaczego nie starałeś się coś przedsięwziąć? — spytała panna Ofelja.
— Wiem, że całe moje dążenie ku dobremu zawiera się w tem, żeby leżeć na kanapie, złorzeczyć Kościołowi i duchowieństwu, że nie jest armją męczenników. I cóż łatwiejszego być może, jak wskazywać innym drogę do męczeństwa...
— Czy myślisz więc odtąd zacząć inaczej postępować? — spytała panna Ofelja.
— Jednemu Bogu wiadoma przyszłość — odpowiedział Saint-Clare; — mam teraz więcej odwagi, bom wszystko utracił, a kto nie ma nic do stracenia, ten może się narażać na niebezpieczeństwa.
— Cóż zamierzasz przedsięwziąć?
— Chcę wypełnić moją powinność względem biednych i wzgardzonych — rzekł Saint-Clare — zacznę od moich niewolników, dla których jeszczem nic nie uczynił. Może przyjdzie dzień, w którym będę mógł uczynić cośkolwiek dla całej tej nieszczęśliwej klasy, aby wyrwać moją ojczyznę z poniżającego położenia, w którem się dobrowolnie znajduje wobec wszystkich oświeconych narodów.
— Masz więc nadzieję, że naród oswobodzi kiedyś dobrowolnie niewolników? — spytała panna Ofelja.
— Nie wiem — odpowiedział Saint-Clare. — Żyjemy w czasach wielkich czynów. Szlachta węgierska uwolniła miliony poddanych z ogromną stratą dla siebie. I dlaczegóżby między nami nie miały się znaleźć szlachetne dusze, któreby nie oceniały honoru i sprawiedliwości wartością dolarów.