mój, Jezu! — i skonał. Kiedy kapłan przybył, nieszczęśliwy już nie żył; ale pewnie żal serdeczny i pragnienie ostatniej pociechy otworzyło mu bramy nieba.
Niema na świecie istoty więcej opuszczonej, godniejszej litości, pozbawionej opieki, wszelkiej protekcji jak niewolnik, który stracił dobrego prana.
Dziecię po stracie ojca ma jeszcze przyjaciół i krewnych, zawsze coś znaczy, ma pewne prawa: niewolnikowi zaś po śmierci dobrego pana nic nie pozostaje. W oczach prawa jest on li tylko własnością i niczem więcej. Jako człowiek z duszą nieśmiertelną, mógł zaspokajać te tylko potrzeby, które wola właściciela uznawała za konieczne i prawne; ale ze śmiercią pana i to ustaje.
Mała tylko liczba ludzi używa sprawiedliwie i wspaniałomyślnie władzy, którą im prawo przyznaje; lecz iluż jest, którzy jej nadużywają! Niewolnik wie dobrze, że na jednego dobrego, sprawiedliwego pana jest dziesięciu okrutnych tyranów; żal więc po stracie dobrego pana, który był jedynym jego opiekunem, musi być szczery, głęboki.
Skoro tylko pan Saint-Clare zamknął powieki, smutek i rozpacz owładnęły wszystkimi jego murzynami; salony, galerje, cały dom rozlegał płaczem, krzykiem boleści i rozpaczy; los odebrał im opiekuna w kwiecie wieku, pełnego jeszcze męskiej siły.
Marja, osłabiona, zdenerwowana, przygnębiona tym ciosem, mdlała nieustannie. Widziała ostatnie chwile człowieka, który był z nią połączony węzłem świętym, a który ją opuścił na wieki bez słowa pożegnania.
Panna Ofelja, obdarzona energją i nadzwyczajną siłą woli, została aż do ostatniej chwili, robiąc co tylko było w jej mocy, a gdy zabiegi jej były już niepotrzebne, z całą swą szlachetną duszą przyłączyła się do serdecznych, gorących modłów biednego Tomasza, który stracił tak dobrego pana.
Oddając mu ostatnią przysługę, znaleźli na piersiach jego medaljon ze sprężyną; był w nim portret prześlicznej, szlachetnej twarzy kobiecej, a na drugiej stronie pukiel czarnych włosów. Zawinęli te smutne relikwje przeszłości i położyli na tej samej piersi, która dla nich niegdyś przepełniona była miłością, a dziś zastygła na zawsze.
Szlachetny Tomasz, cały zajęty wiecznością swego pana, wobec martwych jego zwłok nie ośmielił się pomyśleć, że ten okropny cios może na wieki zapieczętował jego niewolę. On nie rozpaczał, ponieważ w tej uroczystej chwili, kiedy słał gorące modły przed tron Przedwiecznego za duszę swego pana, czuł zupełny spokój i jakieś wewnętrzne przekonanie, że modły jego wysłuchane zostały. Przejęty do głębi serca