cała partja ma być sprzedaną? — pytał Sambo, kładąc rękę poufale na ramieniu Adolfa.
— Zostaw mię, zmiłuj się! — zawołał dziko Adolf, cofając się z odrazą.
— Ej, chłopcy! czy widzicie murzyna białego, koloru mleka, uperfumowanego — i zbliżając się do Adolfa, zaczął go jak pies wietrzyć. — E! patrzcie go! doskonały do wyprzedaży tabaki, sam jeden zaperfumowałby cały sklep, przyciągnąłby tłumy kupujących! ha, ha, ha!
— Milcz, powtarzam ci, bądź ostrożnym! — krzyknął rozgniewany Adolf.
— Ho! ho! jacyście draźliwi, wy biali murzyni! — I Sambo zaczął draźnić Adolfa. — Oto postawa, oto maniery, widać, że byliście w dobrym domu!...
— Tak! miałem pana — odpowiedział Adolf rozgniewany — któryby mógł was wszystkich kupić za stare swe rupiecie, nic do nich nie dodając.
— Ho, ho! silentium! — zawołał Sambo — byłeś własnością wielkiej arystokracji...
— A tak! należałem do rodziny Saint-Clare — odpowiedział Adolf z dumą.
— Ha, ha! w istocie? Dam się powiesić, jeśli to nie prawda, że ta szanowna familja życzy sobie ciebie się pozbyć! Wielki los ciebie czeka! Może pójdziesz na zmianę za pobite garnki i stare zużyte imbryki!
Przywiedziony temi drwinami do ostateczności Adolf, rzucił się na swego przeciwnika, klnąc i bijąc go obiema pięściami przy powszechnem śmiechu i klaskaniu w dłonie przytomnych, co sprowadziło właściciela do magazynu.
— Hola! co to chłopcy? Do porządku, na miejsce! — wołał trzaskając długim biczem.
Rozbiegli się wszyscy w różne strony prócz Samba, który rozzuchwalony łaską zdobytą rolą błazna, nie cofnął się z miejsca, stał nieporuszony, chowając głowę z zabawnym grymasem za każdem uderzeniem dozorcy.
— To nie my, panie! to nie my, my spokojni! To oni, nowoprzybyli, złośliwi, ponurzy, krzywdzą nas biednych! — wołał, gestykulując dziwacznie Sambo.
Sprawiedliwy dozorca obrócił się na te słowa do Tomasza i Adolfa, nie troszcząc się wcale o zbadanie prawdy, poczęstował ich obficie kułakami, a zalecając, aby się spokojnie pokładli spać, wyszedł.
Spojrzyjmy, co też się dzieje w tymże samym czasie w oddziale kobiet. Leżą one na podłodze zmorzone snem; są tam kobiety różnych, pod względem barwy, odcieni, od czarnej jak heban do białej jak kość słoniowa; różnego wieku, od małego dziecka do zgrzybiałej staruszki. Ta śliczna dziewczynka, lat dziesięć licząca, opłakująca stratę matki, którą wczoraj sprzedano, nie znalazłszy żadnego pocieszenia, usnęła zmęczona! Tam spoczywa stara murzynka, której chude, pokryte odciskami ręce, zesztywniałe palce, świadczą o życiu spędzonem w ciężkiej pracy — towar to nędzny — jutro ma być sprzedaną za bezcen,
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/289
Ta strona została uwierzytelniona.
285
przez Boecker Stove