ile z łaski swej kupujący dadzą. Dalej, naokoło tłum różnych kobiet dziwacznie przystrojonych, z głowami ponakrywanemi kołdrami. W kącie na uboczu leżały dwie kobiety, jedna mulatka, około lat czterdziestu, przyzwoicie odziana, twarzy przyjemnej, oczu łagodnych, z głową obwiniętą w turban z prześlicznego szalu kaszmierowego, suknia na niej ze ślicznej drogiej materji; wszystko to dowodziło, że dobra pani musiała się sama zajmować jej tualetą; druga dziewczyna, liczyła lat piętnaście, przytuliła się do niej, ułożyła się jak w gniazdeczku: to jej córka, mulatka, prawie białego koloru, jednak uderzająco podobna do swej matki; te same czarne oczy, łagodne, osłonione długiemi rzęsami, takież włosy czarne, długie, gęste, zwijające się w kędziory. Obie ubrane bardzo przyzwoicie, czysto; a białe i delikatne ręce świadczyły, że ciężko nie pracowały. Obie miały być jutro sprzedane razem z niewolnikami Saint-Clare.
Zuzanna i Ewelina służyły u pewnej pobożnej, miłosiernej damy w Nowym Orleanie, która je wychowała z troskliwością prawdziwie macierzyńską; nauczyła je czytać, pisać, rozwinęła w nich głęboką znajomość prawd religijnych i były one o tyle szczęśliwe, o ile w podobnem położeniu być mogły. Lecz syn owej pani, jedynak, rządząc dobrami, przez niedbalstwo i nierozsądną rozrzutność zadłużył się i przyszedł do bankructwa. Największą sumę był dłużny znakomitej firmie B. et Comp. w Nowym Yorku. Naczelnik więc tej firmy nakazał swemu komisantowi w Nowym Orleanie położyć areszt na jego majątek, którego najgłówniejszem bogactwem były dwie te kobiety i pewna ilość niewolników na plantacji. Komisant napisał o tem do naczelnika firmy, radząc się, jak ma postąpić. Panu B., mieszkającemu w stanie wolnym, nie podobała się ta wiadomość, sumienie nie pozwalało handlować niewolnikami, duszą nieśmiertelną; ale z drugiej strony szło o trzydzieści tysięcy dolarów, a czyż można tak wielką sumę poświęcić dla moralnej zasady, dla wewnętrznego przekonania? Po długim namyśle, po licznych naradach z ludźmi jednakowych zasad, brat pana B. napisał do swego komisanta, aby postąpił tak, jak uważa za najodpowiedniejsze i czemprędzej sumę należną odesłał.
Nazajutrz po otrzymaniu listu, wysłano Zuzannę i Ewelinę do magazynu niewolników dla wystawienia ich na sprzedaż.
Blade, posępne światło księżyca, przedzierając się przez gęstą kratę okna, oświecało matkę i córkę. Nieszczęśliwe płakały, starając się jedna przed drugą ukryć łzy swoje, aby nie przyczyniać sobie wzajemnie większego zmartwienia.
Matko, połóż swą głowę na moich kolanach, możebyś zasnęła — rzekła dziewczynka, udając spokój.
— O, nie! nie zasnę, nie mogę spać! może ostatnią noc spędzamy razem!
— Nie mów tego, matko! — zawołała bolesnym głosem córka. — Kto wie, może nas sprzedadzą jednemu panu!
— Gdyby była inna na twojem miejscu, być może, nie mówiłabym tego! — odpowiedziała kobieta — ale ciebie, o! boję się cię stracić, moja Ewelino... przeczuwam nieszczęście...
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/290
Ta strona została uwierzytelniona.
286
Chata wuja Tomasza