Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/293

Ta strona została uwierzytelniona.
289
przez Boecker Stove

O! łza niebo ci zjednała,
Dostąpiłaś wiecznej chwały!
Nikt nie shańbi więcej ciebie
I nie przeklnie, nie znieważy;
Śmierć cię chroni od potwarzy,
A tyranów niema w niebie!

Słowa te śpiewane głosem słodkim, melancholijnym wpośród westchnień wyrywających się do nieba z za ciemnych krat więzienia, brzmiały jak błagalny jęk zbolałych dusz, wołający litości, spółczucia. Po chwilowym odpoczynku zanuciły pieśń inną:

Gdzie Sylos, Paweł, drodzy przyjaciele?
Los ich być gorszym nie może!
Ach! tu na ziemi wycierpieli wiele,
Miej ich w opiece swej, Boże!
Poszli do nieba po wieczną zapłatę,
Męczeństwem niebo zdobyli.
Nie płaczcie po nich, choć bolesną stratę
Ponieśliśmy, bracia mili!

O! biedne wy i nieszczęśliwe! śpiewajcie, szukajcie w pieśniach pociechy i ukojenia! Noc krótka — a jutro... jutro może rozłączy was na wieki.
Nazajutrz wszyscy bardzo wcześnie powstawali, a najwcześniej pan Skeggs. Jakże żywo się uwijał, troskliwie oglądał swój towar, tualety, zalecał każdemu mieć postawę wesołą, zadowoloną, trzymać się dobrze, prosto. Wszyscy już gotowi, stają w półkole; rozpoczyna się przegląd ostatni przed smutnym marszem na rynek.
Skeggs w kapeluszu z włókien drzewa palmowego, z cygarem w ustach, ogląda jeszcze raz swój towar.
— A cóż to? — zawołał, zatrzymując się przed Zuzanną i Eweliną. — A gdzież twoje pukle, dziewczyno?
Biedna, przelękniona Ewelina spojrzała trwożliwie na matkę, która grzecznie, ze sprytem, zwyczajnym jej klasie ludzi, odpowiedziała:
— Radziłam jej wczoraj wieczorem przyczesać włosy gładko, to daleko przyzwoiciej, przystojniej, niż z rozczochranemi włosami.
— Głupstwo! — zawołał Skeggs, a zwracając się do Eweliny i wywijając nad jej głową trzciną, zawołał tonem rozkazującym: — ruszaj ufryzować swe włosy, no prędko! A ty, idź i pomóż jej — rzekł do matki — no, ruszajcie! Same pukle mogą podnieść cenę najmniej o sto dolarów.


Pod wspaniałem sklepieniem, po marmurowych chodnikach, przechadzali się ludzie różnych narodów. Po końcach wpółokrągłej areny wznosiły się małe trybuny dla taksatorów i woźnych. Dwie z nich były zajęte przez ludzi, którzy dziwnym językiem angielsko-francuskim wychwalali towary i starali się podnieść ich ceny. Trzecią, jeszcze próżną, otoczyła grupa ludzi, niecierpliwie oczekująca otwarcia handlu. W pierwszym rzędzie stali niewolnicy Saint-Clare, między nimi Zuzanna i Ewelina, niespokojnie, trwożnie tulące się jedna do drugiej. Niektórzy wi-