Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.
290
Chata wuja Tomasza

dzowie, nie mając wcale stałego zamiaru kupowania, przez samą li tylko ciekawość oglądają niewolników, macają ich, opatrują, spierają się o ich wartość i cenę z taką obojętnością, z jaką tłum dżokejów kłóci się o wartość konia.
— Hola Alfie, co cię tu sprowadza? — spytał młody elegant, uderzając drugiego młodzieńca, zajętego oglądaniem Adolfa przez lornetkę, po ramieniu.
— Potrzebny mi służący, a powiedziano mi, że dzisiaj sprzedają służbę pana Saint-Clare.

Chwycił Tomasza za szczękęi otworzył mu szeroko usta.

— A! za nicbym nie kupił żadnego ze sług Saint-Clara; zepsuci oni wszyscy do najwyższego stopnia.
— Nie lękaj się! — rzekł pierwszy. — Skoro się do mnie dostaną, potrafię ich do swej woli nagiąć. Poznają wkrótce, że mają właściciela nie pana Saint-Clare. Na honor, ten facecik podoba mi się, kupię go.
— Zobaczysz, że cała twa fortuna pójdzie na jego utrzymanie. Jak widać, musi być djabelnie rozrzutnym!
— Prawda, ale wnet zrozumie, że u mnie nie można mieć fantazji, kilka wizyt do Kalabuzy potrafią go ułożyć. Upominam was, że to jest jedyny i nieomylny środek dać uczuć podobnym jemu nieprzy-