Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/302

Ta strona została uwierzytelniona.
298
Chata wuja Tomasza

murzynów. Używać, zużywać i nowych kupować, to moja zasada. To daleko mniej kłopotu i nawet ekonomiczniej; — i Szymon popił rumu.
— Ile lat oni wytrzymają? — spytał obcy.
— Na honor, nie wiem. To zależy od ich zdrowia. Najsilniejsi żyją od sześciu do siedmiu lat, najsłabsi dwa do trzech lat. W początkach robiłem wszelkie starania dla przedłużenia ich życia, dawałem im lekarstwa, gdy byli chorzy, ciepłe kołdry, wygodne odzienia, djabeł wie poco! To mi nie przyniosło żadnej korzyści, a straciłem pieniędzy dużo, nie licząc już kłopotów. A teraz pracują u mnie zdrowi i chorzy zarówno. Kiedy murzyn nie wytrzyma, umrze; kupuję drugiego i to daleko wygodniej, taniej, nie tak kłopotliwie.
Obcy oddalił się i usiadł przy młodym podróżnym, który słuchał całej rozmowy z widocznem oburzeniem.
— Nie bierzcie tego człowieka za wzór plantatorów południowych — rzekł ostatni.
— Spodziewam się, że nim nie jest.
— To nikczemny, nieokrzesany, bezecny brutal!
— A jednak prawa wasze dozwalają mu trzymać nieograniczoną liczbę murzynów, bez najmniejszej kontroli. I nie zważając na całą jego nikczemność, podłość, musicie się jednak zgodzić, że dużo podobnych się jemu znajduje.
— Lecz znajdziecie pomiędzy plantatorami wielu ludzi bardzo godnych, sprawiedliwych, umiarkowanych.
Wierzę, lecz jesteście odpowiedzialni za wszystkie nadużycia, za wszystkie okrucieństwa brutalnych nikczemników. Bez waszej zgody i waszego wpływu, systemat ten haniebny nie mógłby się utrzymać ani godziny. Gdyby byli tylko tacy plantatorowie — i palcem wskazał na Legris, który stał tyłem do nich — systemat upadłby sam przez się. Wasze to umiarkowanie upoważnia i powstrzymuje ich barbarzyństwo.
— Dziękuję za dobrą o nas opinję — rzekł plantator, uśmiechając się — nie radziłbym jednakże mówić tak głośno, bo na okręcie znajdują się ludzie, którzy nie zawsze lubią słyszeć podobne w tej kwestji zdania. Zaczekaj pan, aż nie przybędziesz do mnie; tam będziesz mógł się nagniewać do woli.
Rumieniec oblał twarz młodzieńca i rozśmiał się z przymusem. Zaczęli grać w kości. W tymże czasie na drugim końcu parowca toczyła się inna rozmowa między Eweliną i kobietą, z którą była związaną. Opowiadały sobie niektóre szczegóły z swej przeszłości.
— Do kogo należałaś? — spytała Ewelina.
— Do pana Ellis; mieszkał on na ulicy Lewe. Może widziałaś kiedy nasz dom?
— Czy dobrym był dla ciebie?
— Dość dobrym, dopóki był zdrów. Lecz kiedy zachorował i musiał sześć miesięcy przeleżeć w łóżku, bo czasem tylko wstawał i to na krótko tylko, zaraz tracił siły i musiał wracać do łóżka. O! wtenczas trudno było z nim wytrzymać. Nie dawał nikomu spokojności ani we dnie, ani w nocy! Nikt nie mógł mu dogodzić, coraz stawał się kapryśniejszym! ja siedziałam przy nim po całych nocach, a nie mogąc