stronach drogi. Jeden tylko Szymon nie tęsknił, nie smucił się: czerpał energję w nieodstępnej flaszce rumu.
— Hola, chłopcy! — zawołał obracając się do wlokących się z tyłu murzynów. — Zaśpiewajcie, niezdary! no, zaczynajcie!
Niewolnicy smutnie spojrzeli po sobie: Zaczynajcie! — zawołał groźnie Legris, podnosząc w górę bat.
Tomasz zaczął śpiewać:
O Jeruzalem, ojczyzno ma droga,
Ciebie mój tęskny wzrok szuka dokoła,
I w mękach ciężkich dusza ma do Boga
O szczęście dla się nieustannie woła.
— Milcz, przeklęty murzynie! — zawołał Legris. — Co mi po twem piekielnem skomleniu! Zaśpiewajcie coś wesołego. No, słyszycie! Prędzej!
Jeden z murzynów zaśpiewał jednę z tylu pieśni bezsensownych, które niewolnicy zwykli na rozkaz śpiewać.
Ha, pojmałem ja niedźwiedzia,
Hi, hu — ha, hu — ha, niedźwiedzia!
I pan się śmiał to widząc,
Hi, hu — ha, hu — ha, to widząc!
A tam księżyc z poza chmury,
Hi, hu — ha, hu — ha, z za chmury!
Spogląda na nas ponury,
Hi, hu — ha, hu ha, ponury!
Śpiewak zdawał się improwizować, starając się tylko o miarę i końcówkę wiersza, wcale się nie troszcząc o znaczenie i sens. Towarzysze powtarzali każdy drugi wiersz głośno, wrzaskliwie, chcąc tem nadać pewnej wesołości piosence; a jednak ich bolesny, krzyk cierpienia, gorąca prośba, nie mogą brzmieć tak rozpaczliwie, jak owe dzikie, bezsensowe zwrotki. Zdawało się, że te biedne, nieme, uwięzione dusze, w tych dzikich tonach, w tej tajemniczej melodji, zanoszą swe prośby, swe skargi do Boga, których Legris nie mógł pojąć i nie pojął. Słyszał tylko głośny ich śpiew i dość mu tego było i rad był, że potrafił ich rozweselić.
— No, moja dziewczynko! — rzekł, obracając się do Eweliny i kładąc swą szorstką rękę na aksamitne jej ramię — oto jesteśmy już prawie w domu.
Biedna Ewelina drżała jak liść osiny, kiedy Legris krzyczał, wściekał się; ale w tym momencie, uczuła rękę brutala na swem ramieniu... O! wolałaby, żeby ta ręka ją biła, żeby ten głos ją łajał! Wstrzymała oddech; a widząc namiętny wyraz jego oczu, pomimo woli, przytuliła się do mulatki, jakby u niej szukając opieki.
— Nigdy nie nosiłaś kolczyków... hę? — pytał dotykając palcami jej ślicznych, małych uszu.
— Nie, panie.
— No, dam ci parę ślicznych kolczyków, jak będziemy w domu, jeżeli będziesz dobrą, rozsądną dziewczyną. Hę, rozumiesz? Nie bój