Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/306

Ta strona została uwierzytelniona.
302
Chata wuja Tomasza

się, moja malutko, nie każę ci ciężko pracować, będziesz przepędzała ze mną czas wesoło, będziesz żyła jak królowa; chcę tylko, abyś była rozsądną, dobrą...
Pod wpływem rumu Legris stał się czułym, przymilającym się; a widok plantacji, którą zdala widzieć było można, podniósł w nim czułość do wyższego jeszcze stopnia. Plantacja ta należała poprzednio do człowieka wysokiego urodzenia, bogatego, z pańskim gustem, który dużo tracił na jej upiększenie i udoskonalenie; lecz przywiedziony do bankructwa, umarł ze zgryzoty, a Legris ją nabył, widząc w niej niezawodny środek powiększenia fortuny. I plantacja miała smutny widok opuszczenia, bezładu, który zwyczajnie cechuje zaniedbanie planu pierwszego właściciela.
Aksamitny, równo skoszony trawnik, z prześlicznemi kwiatami i krzewami, który tak gustownie niegdyś ozdabiał wjazd do domu, dziś zaniedbany, zarośnięty chwastem, służył za rodzaj obory, czego dowodziły słupy, gdzie niegdzie wbite dla przywiązywania bydła. Trawa naokoło stratowana, wydeptana, na niej porozrzucane stare wiadra, połamane kubełki i inne niepotrzebne graty. Zwiędły jaśmin, zesmutniały powój, czepiały się kiedyś ślicznej lekkiej kolumnady, dziś chylącej się do upadku; a z pomiędzy jego gałęzi dziwnie wyglądały kołki powbijane w kolumny dla uwięzywania koni. Z pod dzikiej trawy zarastającej ogród, wyglądały gdzie niegdzie egzotyczne rośliny, skarżąc się na zaniedbanie i opuszczenie. W oranżerji bez okien stały na połamanych pułkach zapomniane wazoniki z tyczkami, około których sterczały uschłe gałęzie z suchemi liśćmi.
Bryka toczyła się po bitej drodze, ocienionej przepysznemi alejami z drzew chińskich, których prześliczne formy i wiecznie zielone liście samotnie żyły pośród powszechnego zaniedbania i upadku.
Śliczny i obszerny dom był zbudowany według planu modnego w Południowych Stanach Północnej Ameryki; weranda o dwóch piętrach, z których drugie spoczywało na kolumnach z cegły, otaczała dom wokoło; wychodziły na nią drzwi ze wszystkich pokoi. Niektóre okna zabite deskami, w innych szyby powybijane, okiennice zawieszone na jednym haku smutnie skrzypiały poruszane wiatrem. Niedbalstwo, opuszczenie przeglądało ze wszystkich kątów.
Kawały drzewa, słoma, beczułki bez dna, pudła, połamane, porozrzucane po całym dziedzińcu tworzyły dziwny widok. Trzy ogromne, dzikie buldogi, zbudzone turkotem kół, z paszczami otwartemi biegło na spotkanie Tomasza i jego towarzyszów za wozem idących. Zaledwo kilku niewolników w łachmanach, spieszących za nimi, zdołało z wielką trudnością obronić od grożącego ich życiu niebezpieczeństwa.
— Ha! widzicie! — zawołał Legris, zwracając się do niewolników i głaszcząc psy z djabelską uciechą — widzicie, co was czeka, jeżeliby przyszła wam ochota uciekać! To doskonałe stróże! ułożone są do polowania na murzynów i każdego z was rozerwą w kawały. Bądźcie więc ostrożni! Czy rozumiecie?
— I cóż, Sambo! — rzekł do murzyna w brudnych łachmanach,