Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.
27
przez Boecker Stove

mnie palnąć czem się nawinie za moją niegodziwość, ale trudno, nic nie umiem zrobić, gdy mi jaka pani patrzy na palce.
— O pamiętam ów obiad, udał ci się doskonale, wszyscy chwalili.
— Oj co prawda, to prawda! Stojąc za drzwiami, na własne oczy widziałam, jak jenerał trzy razy podsuwając swój talerz ku pani, prosząc o pierogi z jagodami, mówił: „Pani Szelby, masz pani nieocenioną kucharkę“. — O mój Boże, mój Boże! o mało mi z radości serce nie pękło! Jenerał zna się na dobrej kuchni!... to bardzo porządny człowiek! Pochodzi z najstarożytniejszej familji w starej Wirginji, to też, jak i mój pan, zna się na tem, co smaczne, — to zacny człowiek... ten jenerał. Widzisz paniczu, w każdej potrawie jest coś osobliwego, ale nie każdy umie to dostrzec, a jenerał od razu zrozumiał o co chodzi... już to poznałam ze słów jego. Tak, tak, zna się na osobliwościach kuchni.
Jerzy najadł się do syta, jak to się zdarza dzieciom, którym jedzenie smakuje; nieco znużony, zaczął się przypatrywać dziatwie, która z odległego kąta wzajemnie go obserwowała, jak jadł...
— Chodźcie Pietrek, Mundziu, chcecie także co zjeść? — zawołał, urywając spore kawałki ciasta i rzucając je dzieciom. — Ciotka Klotylda upiecze im także cośkolwiek.
Jerzy i Tomasz przeszli od stołu do komina, a Klotylda przygotowała spory zapas ciast, wzięła na kolana małą Paulinkę i obdzieliła dwóch urwisów, którzy największą znajdowali przyjemność posilać się pod stołem, przewracając się, swawoląc i ciągnąc za nóżki swą małą siostrzyczkę.
— Ciszej! a przestaniecie wy tam! — wołała matka, szturchając pod stołem nogą na chybił trafił. Widzicie, że są goście, bądźcie cicho, urwisy! No, niechno panicz wyjdzie, sprawię wam niespodziankę.
Jaka to miała być niespodzianka, nie trudno zgadnąć; to tylko pewna, że obietnica nie wywarła na rozswawoloną dziatwę najmniejszego wpływu.
— Rozwioźli chłopcy! — rzekł wuj Tomasz — nie dadzą ani chwili spokoju.
Chłopcy tymczasem wyszli z pod stołu, z zatłuszczonemi twarzami i rękoma i dalejże naprzemian całować i ściskać siostrzyczkę.
— A dajcie jej pokój! — wołała matka, odpychając ich kędzierzawe główki. — Ruszajcie mi zaraz do strumienia, umyjcie się czysto i pięknie; — i potwierdziła ten rozkaz kilku szturchańcami, które nie musiały być nazbyt straszne, bo dziatwa wyleciała za drzwi, śmiejąc się i jeszcze bardziej swawoląc.
— No, powiedzcież mi przez litość, czy widział kto takich urwisów. — Wziąwszy czysty ręcznik, umoczyła go w letniej wodzie, obmyła twarz i ręce Paulince, posadziła ją na kolana Tomaszowi i zaczęła sprzątać ze stołu. Dzieciak tymczasem szarpał ojca za nos, drapał go po twarzy i zapuszczał swoje drobne paluszki w jego kędzierzawą czuprynę. Ostatni rodzaj zajęcia widocznie najbardziej podobał się małej Paulince.
— Nie, śliczna to dziewuszka! — zawołał Tomasz, podnosząc dzieweczkę w górę jakby się chciał nią nacieszyć; później, usadowiwszy dziecinę na ramieniu, dalejże w pląsy po pokoju, a Jerzy skacząc przed